piątek, 20 lutego 2015

Epilog

Hej!
Nawet nie wiecie jak ciężko się pożegnać z takim opowiadaniem. Moim pierwszym gunsowym, branym bardziej na poważnie. TYLE wspomnień. Tyle rozdziałów, pisanych z większą lub mniejszą weną. O dziwo powiem, że epilog pisałam w jakieś 1,5 godziny z taką lekkością... Brakowało mi tego. Czuję ,że rozstaję się w dobrym momencie i z dobrym tekstem. Sami ocenicie, bo to dla Was jest pisany ;)
Dziękuję wszystkim ludziom, którzy się przewinęli przez tego bloga. Blog ma 7 obserwatorów, a kometują 2- 3 osoby xD Ale nie narzekam, bo to właśnie te trzy osoby dały mi kopa do tworzenia wszystkich rozdziałów. Mimo, że nie są od samego początku, to zawsze zostawią jakiś miły komentarzyk, który od razu wprowadza na moją twarz wielki uśmiech i miło mi się tworzy.
Dziękuję Ilusion, Beautiful Disaster oraz Faith. Jesteście kochane, ze wam się w ogóle chce o czytać. Jestem Wam za to wdzięczna, i nigdy nie zapomnę. Przepraszam za wszystkie moje błędy, czy nie zostawione komentarze, czy cokolwiek co was uraziło w moim zachowaniu, ale czasem tak już jest, ze nie panujemy nad samym sobą, Zresztą poniekąd właśnie o tym jest ostatni rozdział. Nie przedłużając juz dłużej, dziękuję czytającym to opowiadanie, bo miło było dla Was tworzyć.
I zapraszam na drugi blog i ciągle nie zapominajmy o Gotten, bo możecie się spodziewać kolejnych rozdziałów ^^
ENJOY
Wiki
P.S. Dziekuje za ponad 7500 wyswietlen ;3


Dzień 120 
JUŻ NIE MOGĘ! Moje ręce drżą coraz bardziej! Ciężko wyczuć dlaczego AŻ tak. Drżą coraz mocniej. Sama nie wiem jak ja to piszę, ale to pozostawia po mnie chyba ostatnie nadzieje na odrobinę normalności.  
Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy to Katy. Dlaczego są je aż dwie? Ja i ona. Nie rozumiem tego. To zaczyna nie miec sensu. Słyszę właśnie głos rudego. Ale co on robi?!?
Chyba jest wkurwiony na Laurę, bo ostatnio jest strasznie dla niego oschła. To zaczęło się po akcji chopaków. Ale musi to robić, żeby go przytemperować i nie dać sobie wejść na głowę. Jeszcze go sobie urobi i będą razem.
Eh... A Duffiasty? Powinien się ogarnąć! Ten to wieczny marzyciel. A teraz gdzieś się szwenda nie wiadomo po co, dlaczego i gdzie?
A Izzy? Znowu gdzieś polazł ,pieprzony bereciarz. Za to mój kochany Adlerek, robi właśnie popcorn. Czuję ten charakterystyczny maślany zapach. Mmmm...
O! I słyszę trzaskanie drzwi! Kto to do cholery może być? Chwila... To Tyler i Perry. Przyszli pewnie do Izziego. To sobie chłopaki poczekają. Ostatnio coraz częściej tutaj zaglądają. Słyszałam gdzieś w barze, że podobno teraz Stradlin ma najlepszy towar na Sunset... Ale może też to pokazywać jakie słabe towary maja inni, bo z tego co wiem to nasz gitarzysta tylko dla dobrych znajomych ma czysty towar. I to też nie zawsze... Źle to świadczy o naszej okolicy. Tyler własnie się drze na cały głos, że jest głodny i trzeba nakarmić, jak to on ujął "nieposkromionego króla dżungli". Chyba Axl to usłyszał i się wkurwił. W końcu to on jest królem "dżungli"... Tak tyle, że on nie płaci rachunków za tą "dżunglę"... Teraz Joe uspokaja Rose'a, że Tyler był nieposkromiony jakiś rok temu, zanim Faith go nie poskromiła. Czuję, że nasz staruszek teraz nie może znaleźć, żadnych argumentów. 
No biedactwo...
Strasznie brakuje mi jednej osoby. Slasha. Ale ten teraz się gdzieś szwenda z Duffym. 
Ja pierdole!
Znowu mnie coś kłuje w brzuchu! Nie mogę już wytrzymać....

Dzień 139

Coraz gorzej! Boję się! Dzisiaj przyszedł tu Eryk. Poczułam dreszcze przed tym jak przyszedł. Coś a la wcześniejszy  alarm ostrzegawczy. Od razu kiedy wszedł zrobiło się głośniej i bardziej gwarno. Jednak nikt się tym tak nie przejął. To przez nieobecność Saula...
Gdzie jesteś?!?
Obawiam się, ze jest coraz bliżej do nieuchronnej destrukcji  końca.

Dzień 154

Każdy dzień zaczyna się robić coraz bardziej zagatkowy. 
Dlaczego ludzie są tacy naiwni? 
Skąd można wiedzieć co się stanie za kilka miesięcy, czy za rok, kiedy tak na prawdę, nie jesteśmy pewni jutra? Kiedy wszystko może się zmienić w przeciągu kilku godzin, czy nawet minut. Przeraża mnie perspektywa końca, ale tak już jest.
Czuje się coraz gorzej. Adler przynosi mi czasem herbatę, a kiedy tylko w domu pojawia się Aerosmith, Steven i Joey przychodzą do mnie od pokoju i opowiadają mi historie. Oni mają naprawdę szalone życie. Wiecznie niewygadany Tyler opowiada mi tyle wspaniałych historii ze swoich koncertów. Chciałabym kiedyś coś takiego przeżyć. 
Marzenia... Tylko one mi pozostały.

Dzień 166

Wrócili! Cali poturbowani, ale są. Slash ledwo żywy, ale mówi, że najgorsze to już ma za sobą. Cieszę się niezmiernie, ale teraz nie mam siły ruszyć się z łóżka. Jak usłyszałam głosy chłopaków z dołu, próbowałam się podnieść, ale Izzy zabronił mi się ruszać. Kochany jest, ale na serio nie czułam się wtedy źle. Kiedy tylko chłopak wyszedł z pokoju, powoli wstałam z łóżka i cichaczem wyszłam z pokoju. Na szczęście nikogo nie spotkałam na korytarzu. Cicho przemknęłam na dół, ale nigdzie nie mogłam znaleźć moich przyjaciół. Zdziwiłam się, bo jeszcze chwilę temu ich słyszałam. W ramach tego, że wreszcie się ruszyłam z pokoju postanowiłam sobie umilić wędrówkę i wziąć mój ulubiony jogurt bananowy.Kocham go. Ale w kuchni był Rudy z Laurą i jak tylko mnie zobaczyli, byli bardzo zdenerwowani. Ja.. Na prawdę nie rozumiem dlaczego. Zapytałam się, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Coraz bardziej to wszystko pokręcone. Ale i tak wybłagałam od nich mój jogurcik. 
Dziwne, to wszystko. Ale stwierdziłam, że oleję to i dałam się zaprowadzić na górę do pokoju. Grzecznie weszłam do łóżka i zajadałam się tam moją zdobyczą. Zanim Axl wyszedł z mojego pokoju, poprosiłam, żeby przysłał mojego Slasha tutaj. Popatrzył na mnie i kiwnął głową delikatnie. Uśmiechnęłam się do siebie. Wreszcie się zobaczę z moim ukochanym! 
Zdążyłam zjeść cały jogurt, kiedy do pokoju wszedł ON. Miałam wielki uśmiech na twarzy, jednak im bliżej mnie był tym bardziej moja mina bardziej rzedła. Zobaczyłam jego siniaki i te wielkie wory pod oczami. Przeraziłam się. Zapytałam co się stało. A on opowiedział mi całą historię, jak to był przetrzymywany w wielkiej hali razem z Duffem i taką Katy. I że to wszystko było zaaranżowane, przez takiego mafioza u którego kupowali towar. Wytłumaczył mi, że to miał być taki jego ostatni towar... Oczywiście mu nie uwierzyłam, bo jak można uwierzyć ćpunowi? Anyway. Mówił, że przeprowadzał "eksperyment" ile dni zajmuje odtruwanie ćpunów, po herze i katował ich przynosząc świeży towar. Kazał im też samym robić różne narkotyki, albo kazał im je rozcieńczać. 
Kiedy tylko opowiedział swoją historię, zaczął wypytywać o mnie. Dlaczego tak leżę, co mi jest ?
Oczywiście powiedziałam, że nie mam bladego pojęcia. Bo kurde, na serio nie wiem o co im wszystkim chodzi? Dlaczego mam leżeć tutaj w tym pierdolonym łóżku, kiedy... No własnie życie przecieka mi przez palce.

Dzień 183

Ludzka psychika zaczyna mnie  zabijać irytować. Staje się coraz bardziej niezrozumiała. Slash traktuje mnie jakbym była z porcelany. Zawsze wieczorem kładzie się obok mnie i bardzo delikatnie obejmuje. Prawie nie czuję jego dotyku. Smuci mnie to, ale nie mogę narzekać. Ostatnio niewiele mogę. Czuję się coraz bardziej wykończona, mimo, że śpię czasem cały dzień. Na prawdę nie rozumiem całego tego systemu, Tego co się wokół mnie dzieje. Nie rozumiem tej sytuacji. Staje się dla mnie coraz bardziej uciążliwa. I NIKT nie chce mi powiedzieć co ze mną jest nie tak. 
Znów ten ból w klatce piersiowej, a potem kłucie w brzuchu. Zwijam się z bólu, ale oni nie są nic w stanie zrobić. Tylko mówią ,że będzie dobrze. 
Nic kurwa nie będzie dobrze!
Tyler coraz częściej przychodzi i razem z Slashem i Adlerkiem siedzą i rozmawiają ze mną. Ale coraz częściej jest to monolog, bo nie mogę wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.

Dzień 192

Mam marzenie.
Stoję przed tłumem ludzi.
Trzymam mikrofon w dłoni.
Widzę, przed sobą uśmiechnięte,pełne nadziei i wyczekiwania twarze.
Patrzą na mnie.
Na co dzień są prawnikami, lekarzami, policjantami, czy kimś innym.
Ale raz na jakiś czas przychodzą tutaj.
Do mnie.
Żeby odetchnąć od codzienności, od wyścigu szczurów.
Chcą się poczuć w pełni sobą i przychodzą mnie posłuchać.
Tak, mam marzenie.
Obok będzie On .
Będzie trzymać mnie za rękę i 
WSPIERAĆ.
Bo to najważniejsze.
  Wspierać werbalnie i niewerbalnie.
Będzie się uśmiechać.
Dodawać otuchy.
Tak,
właśnie takie mam marzenie.

Dzień 198

Steven dzisiaj ze mną śpiewał. Chodź czy można było to nazwać duetem? Raczej nie. Steven śpiewał, a ja to bardziej chórki, bo nie było mnie na nic więcej stać. Śpiewaliśmy "Dream on". Piosenkę, która zarówno dla niego, jak i dla mnie, znaczy wiele. Nie rozumiem na prawdę, dlaczego chłopaki nie lubią tej piosenki? Co z tego, że nie jest w 100% rock n' rollowa? Kogo to obchodzi? Najważniejsze jest to jaka jest. Jakie ma przesłanie, co oznacza dla każdej osobnej osoby. 

Every time that I look in the mirror 
All these lines on my face getting clearer 
The past is gone 
It went by like dusk to dawn 
Isn't that the way 
Everybody's got their dues in life to pay 
Yeah, I know nobody knows 
Where it comes and where it goes 
I know it's everybody's sin 
You got to lose to know how to win 

Half my life's in books' written pages 
Live and learn from fools and from sages 
You know it's true 
All the things come back to you 

Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter and sing for the tears 
Sing with me, if it's just for today 
Maybe tomorrow the good Lord will take you away 
Dream on, dream on, dream on
Dream yourself a dream come true
Dream on, dream on, dream on
And dream until your dream come true 
 Dream on, dream on, dream on
Dream on, dream on, dream on
Dream on

To było niesamowite doświadczenie. Nigdy tego nie zapomnę.

Dzień 201

Gunsi przyszli się pochwalić płytą. Posłuchałam całej i jestem w niebo wzięta. Slash cieszył się jak dziecko, kiedy powiedziałam, że są najlepszym zespołem na świecie. Pocałował mnie w usta, bardzo namiętnie. Dawno mnie tak nie całował... Brakowało mi tego. Jednak myślałam, ze sprawi mi to większą satysfakcję. Czy coś ze mną nie tak?
Może już nie pragnę takiej bliskości? Sama nie wiem.
Jak ze mną? Powiem, że ostatnio jest w miarę stabilnie. Chłopaki opiekują się mną, kiedy tak na prawdę uważam, że to jest zbędne. Zawsze ktoś musi przy mnie być jak chcę wyjść. Może to i dobrze, ale czy ja wiem...

Dzień 217

Dzisiaj miałam sen. Pojawiła się w nim starsza, ale bardzo piękna kobieta i zaczęła mi mówić, żebym do niej wróciła. Nie rozumiałam o co jej chodzi? Niby dlaczego mam wrócić? I to jeszcze do niej ? Nie znam jej przecież.
Potem powiedziała, ze łzami w oczach, że to nie jest mój świat, że powinnam starać się przynajmniej wrócić. Ale ja ponawiam pytanie do CZEGO? A może do kogo
Nie rozumiem całej tej sytuacji. Zwróciło moją uwagę to, ze w tle słychać było piosenkę "Don't Cry" Guns 'n Roses, której jeszcze nie nagrali. Słyszałam ją tylko wtedy, kiedy mięli próby w domu, więc jak... 
W sumie to sen
 Więc tak na prawdę mój umysł może podpowiadać to co ma tam się dziać. 
Jednak ciągle nie rozumiem tej kobiety... Co miał oznaczać ten sen?!? A może to coś innego.

Dzień 222

Nie! Nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie 
nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie ! 
Po prostu NIE
Nie zgadzam się!
 Nie chciałam tego wiedzieć. 
Płaczę, po moich policzkach płyną wielkie krople.
Nie wiem co mam robić. Czuję się bezsilna, jeżeli... Ja już nic nie rozumiem!!!!!!!!!!
POMOCY!
UWOLNIJCIE MNIE STĄD!
NIE ROZUMIEM SWOJEGO UMYSŁU!
NIE ROZUMIEM SIEBIE! 
NIE JESTEM W STANIE OBJĄĆ TEGO WSZYSTKIEGO. 
Moja energia na robienie cokolwiek... Nie ma to sensu.
Mój świat legł w gruzach!
 A może powinnam powiedzieć, że jeden ze światów.

Śmierć za życia. 
Niesamowite uczucie, ale nikomu go nie polecam. Jest jakby was wielki głaz spadł na was z 50 metrów.
Może w końcu będę normalna. Ale ciezko się pogodzić z utratą tych wspaniałych ludzi.
Dla nich umarłam.
Albo raczej wcale nie istniałam.





- Katy? Jak się dzisiaj czujesz?- zapytała po raz setny pielęgniarka. Jednak dziewczyna ciągle to samo. Już od tygodnia siedzi na krześle tuż obok okna i się w nie patrzy. Wiele ludzi próbowało ją z tego wyciągnąć, ale nie da się. Siedzi i patrzy, ale nikt nie wie co ją tak zafascynowało. Okno? Framuga? Może ludzie przechadzający się po ogrodzie?
Pielęgniarka pokręciła głową w geście poddania i wyszła z pokoju. Dziewczyna jak siedziała tak siedzi. W jej głowie mimo, że wszystkim wydaje się, że postradała zmysły, myśli szaleją, tak że zaczyna ją boleć głowa. Ale nikt tego nie widzi. Nie wiedzą, że na nie jest w stanie zrobić nic innego. Że jedyną rzeczą jaka trzyma ją ze światem rzeczywistym jest zwykły widok ludzi ,którzy są tacy jak ona. Są inni. Wyjątkowi. Tyle, że oni i tak są normalni. Ona nie jest nawet w stanie zrobić czegoś normalnie. Jednynie co to potrzeby fizjologiczne. Kiedy Alicja - jej pielęgniarka, przychodzi, aby pomóc jej , bariera się burzy, ale potem znowu zapada w... sama nie wie co. Zastój emocjonalny? Tak zwany zawias?
Kiedy traci się całe swoje dotychczasowe życie, nie da się inaczej postępować. Po prostu, patrzy się przed siebie i nic.
Ale Katy była inna.  Była tam ,a teraz jest tu. Nikt tego nie ma prawa zrozumieć. Zadając sobie pytania o co tak właściwie chodzi, nie uzyskasz odpowiedzi. Ale kiedy tylko wypowiesz to na głos, może ktoś usłyszy i odpowie. Tak było i w tym wypadku.
Może to uświadomiło dziewczynie w jakiej sytuacji się znalazła. Takich przypadków się raczej nie spotyka tutaj ,w psychiatryku. Ludzie nie wychodzą z tak poważnych chorób jak schizofremia. To jest nie możliwe. Jedyną rzeczą jest próba przywracania świadomosci. Nie zawsze się udaje. Ale tej dziewczynie się udało. Schizofremia jest chorobą nie uleczalną, jednak dziewczynie udało się powrócić do "żywych". Zobaczymy na jak długo.

Kiedyś chciałabym zacząć od początku. Ale wiem, że to nie możliwe, bo zawieszona między dwoma światami, jestem nie osiągalna dla żadnego z nich. Nawet jeśli chciałabym należeć do któregoś "bardziej" to i tak drugi przypomni o sobie ,w najmniej oczekiwanym momencie.

You used to say live and let live 
But if this ever changin world 
In which we live in 
Makes you give in and cry 

Say live and let die 
Live and let die

wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 30

Hejka!
Wreszcie coś napisałam. W cholerę krótkie, ale wena do tego opowiadania mi się kończy. Jest to ostatni rozdział. Następny jest epilog. Szykujcie się na szok. Buahahahahahahahahahahaha!
Zresztą zobaczycie. Mam nadzieję, że to krótkie coś a la rozdział się spodoba, a wiedzcie, że to jest pisane ostatkiem weny.
A propo weny. Brak weny do tej historii, pozwolił mi na napisanie innej, którą będziecie mogli poznać w piątek ;) Tylko będzie ona na nowym blogu. Nowy blog, nowa historia. Zresztą zobaczycie ;)
Enjoy,
Wiki
______________________


Drzwi się powoli otworzyły, a my patrząc się po sobie zastanawialiśmy się, przy najmniej ja, co dzieje się w tych ciemnych czeluściach. Było to coś nie znanego,a ja bardzo nie lubię tracić kontroli nad tym co się dzieje wokół mnie. To potworne uczucie kiedy tracisz panowanie nad WŁASNYM życiem.Chodź u mnie to nie jest nic nowego. Zawsze ciężko wyczuć co mnie spotka następnego dnia. Myślę, że ten tam na górze, sam nie wie co wykombinuję następnym razem. Albo co mi się stanie. Ten strach ,który mnie ogarnia... To już rutyna, Jednak tym razem miałem wrażenie, że moje dotychczasowe doświadczenia nie będą miały odzwierciedlenia w tej sytuacji.
Przejechałem ręką po ścianie i dotknąłem włącznika. Nagle się zrobiło jasno. Ten blask na oślepił na moment. Przetarłem szybko oczy. Aż łzy mi same poleciały z oczu. Przerażający ból. Szybkim spojrzeniem obrzuciłem pokój. Taki sam jak wcześniejsze, tyle, że tym razem na samym środku ktoś leżał. Jakaś kupka szarych szmat. I blond czupryna.
Spojrzałem na Duffa. On sam miał zdziwiona minę. Kto to do cholery jest?
Powoli podeszliśmy do tej osoby i delikatnie przewróciliśmy ją na plecy. Okazało się, że to jakaś dziewczyna. Zdziwił nas widok jej takiej umorusanej. Bałem się trochę. No nie wiadomo jak to z nią będzie. Nie wiem czy już pytałem, ale DO CHOLERY DLACZEGO MY TU JESTEŚMY?!? Zauważyłem, że moje ręce zaczynają się trząść. Przeszła przez moje ciało fala gorąca. Ile my tu jesteśmy? Dzień? Myślę, że nie krócej, bo głód nie następuje szybko. Popatrzyłem na przyjaciela. Jego twarz poszarzała i widać, było, że nie jest z nim najlepiej.
- Duff.- zacząłem niepewnie rozmowę.- Obawiam się, że...
- Się zaczyna.- dokończył za mnie. Przełknąłem głośno ślinę. Co my teraz do kurwy nędzy mamy ze sobą zrobić? Jeszcze ta dziewczyna.
- Może by tak ją obudzić?- zapytał.
- Myślę, że to dobry pomysł.- podnieśliśmy ją i usadziliśmy na krześle obok. Lała nam się z rąk. McKagan musiał ją przytrzymywać, żeby siedziała w miarę prosto. Ja z wahaniem zacząłem nią trząść. Wydała z siebie ciche westchnięcie i tyle. Sprawdziłem jej jeszcze puls. Był ledwo wyczuwalny. Postanowiłem pujść na całość i zrobić to co należy w takiej sytuacji. Uderzyłem ją mocno w policzek. Od razu zadziałało. Otworzyła odrobinę oczy.
-Co.. co się dzieje?- zapytała słabym głosem.- Kim...
- Duff- wskazałem na kolegę.- Slash. I tak samo jak ty nie wiemy co się dzieje. Znaleźliśmy się tutaj i nawet nie wiem w sumie gdzie to "tutaj" jest.
Dziewczyna była bardzo przestraszona cała się trzęsła. My nie lepiej. Duff już nie był w stanie utrzymać dziewczyny i skulił się koło krzesła huśtając się w przód i w tył. Ja sam nie wiedziałem, co mam robić. Moje ręce dygotały na wszystkie strony. Dawno tak nie miałem. Dawno też nie brałem aż tyle. Muszę coś z tym zrobić. Ograniczyć, bo kurde to zaczyna się już powoli wymykać z pod kontroli.
- A ty jak masz na imię-zapytał Duff ledwo wydając z siebie głos. Chłopak teraz już leżał na ziemi w pozycji embrionalnej i cicho pojękiwał. Szkoda mi go było, ale za chwilę i tak będę za chwilę tak samo wyglądać.
- Katy...- powiedziała cicho, po czym głośno krzyknęła spadając z krzesła łapiąc się za brzuch.
Patrzyłem na to wszystko z przerażeniem. Dawno nie znalazłem się w takiej sytuacji.
Po chwili jednak dotarło do mnie to co powiedziała.
- Katy.- powiedziałem, a raczej wysapałem.- Jak.. moja...eh...auć- chwyciłem się za bok upadając na kolana. Ból stawał się nie do zniesienia.- dziewczyna.- wysapałem ostatkiem sił.
- To całkiem zabawne.- powiedziała uśmiechając się. - Ładna jest?
- Bardzo.- powiedziałem wręcz krzycząc. To stawało się nie do zniesienia. Zacząłem czuć się okropnie. Było to potworne. Nigdy nie wierzyłem w Boga, ale właśnie teraz zacząłem się do niego modlić.
"Boże, kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś. Błagam cię, oszczędź moje katusze. Nie wytrzymam już tego. Jeżeli tak ma wyglądać śmierć, to... nie chcę umierać. Boję się tego bólu. Jeżeli nie chcesz mnie u siebie to przynajmniej weź tą dwójkę. Duffa i Katy. Oni powinni przeżyć. Proszę wysłuchaj mej prośby. Błagam Boże....".
 

sobota, 10 stycznia 2015

Gotten VII

Najgorsze jest pisanie kiedy nic ci nie przychodzi do głowy. To mi się właśnie zdarza... Jezu baardzo was wszystkich przepraszam, to jest beznadzieja. Prawdopodobnie ten rozdział też taki będzie... No więć PRZEEEEEEEEEEEEEEEEEEPRASZAM!
No i tak przepraszam również za błędy
Przepraszam, że słabo komentuję, albo tego w ogóle nie robię, ale czytam.
Hm... Przepraszam, że  tak dawno nie dodawałam
i myślę, ze nie będzie taki zły ten rozdział xD
Zapraszam ;) It's Time for Gotten ;)
A i dedykuję ludzikom którzy to czytają mimo tego, że mam za co przepraszać ;P
Wiki

Weszliśmy do Grand Hotel. Jak tu bardzo... luksusowo. Perla poszła się zameldować, więc zostałam z chłopakami i mężczyzną.... chodź nie to raczej ciągle chłopiec.
- Katy, na prawdę mi głupio z powodu tej sytuacji... i że jeszcze kazałem Perli zrobić to co sam powinieniem. Na prawdę przepraszam.
- Slash- powiedziałam kładąc mu rękę na ramieniu.- Na prawdę nie musisz przepraszać. To dla mnie przyjemność. Chłopcy... - popatrzyłam na nich, jak ganiają się po całym hotelu i mimowolnie się uśmiechnęłam.- ... są cudowni. Popatrz tylko na nich.
Oboje popatrzyliśmy w ich stronę. Bawili się jak to małe dzieci, śmiejąc się w niebogłosy.
- Masz rację- powiedział Slash po chwili, uśmiechając i odwracając się w moją stronę . - Bardzo ci za to dziękuję i w przyszłości wynagrodzę.
- Na prawdę nie...- powiedziałam, jednak nie dane było mi skończyć, bo on od razu zaczął mwić, ze nie ładnie tak wykorzystywać ludzi i bla bla bla. Po chwili dołączyła do nas Perla.
- No to wszystko już załatwione. Slash- popatrzyła na męża, a potem na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.- mam nadzieję, że nie zmęczyłeś Rose.
- Ja?- zapytał zdziwiony , po czym uśmiechnął się.- No co ty.
- To dobrze.- odparła z wyraźną ulgą na twarzy. Slash? Zamęczyć? Nie ma szans. - Chłopaki! Chodźcie!
Posłusznie przybiegli do naszej trójki i razem ruszyliśmy na górę. Chłopcy cały czas się o coś kłócili, a Perla tłumaczyła mi co i jak. Mimo wszysto zajmowanie się dziećmi nie jest łatwe ,no i wiąże się z ogromna odpowiedzialnością z mojej strony.
- No i myślę, że będziemy około dziewiątej  wieczorem z powrotem.- popatrzyła znacząco na męża. Ten widok mnie rozśmieszył i nie mogłam się powstrzymać, więc cicho zachichotałam. Perla też się uśmiechnęła, po czym dało się usłyszeć ciche piknięcie. No ,czas wysiadać z windy. Wzięłam chłopaków za ręce i poszliśmy do pokoju numer 405. Slash szybko otworzył drzwi i przepuścił wszystkich w drzwiach. Jaki dżentelmen.
 Pokój był ogromny. Jak małe mieszkanie. Jak moje mieszkanie! Przerażające...
Mały salonik z kuchnią , dwie sypialnie i łazienka. Ile musiało to kosztować...
Na samym środku leżały już walizki państwa Hudson. Perla szybko chwyciła swoją i pobiegła do łazienki ,mówiąc, że niedługo wróci. Jasne. Myślę, że potrwa to z godzinę.
- Jak zwykle.- zaśmiał się Slash. Usmiechnęłam się do niego, a on zrobił to samo. Nasza "wymiana " uśmiechów nie trwała długo, bo Cash zaczął narzekać, że nie może znaleść jakiegoś robota. Ale poczułam coś. To było dosyć dziwne, ale... spodobało mi się. To było coś jak sygnał mówiący "w pełni ci ufam i liczę na ciebie".
Podeszłam do malca i pomogłam znaleść małego robota. Mały był tak uradowany, że wczepił się w moją nogę i poprosił o to, żebym się z nim pobawiła.
Zgodziłam się pod warunkiem, że London się do nas dołączy. Z ociąganiem, ale jednak Cash się zgodził. Chyba mu zależało na tej zabawie.
Byłam różowym robotem ,który nazywał się Trupper. Zastanawiam się skąd biorą się pomysły na imiona dla tych zabawek. Cash miał srebnego Kornela, a London żółtego Hiddsa. Tsa... Że ja niby zapamiętam te imiona?
- Hej Hidds!- krzyknęłam zmieniając głos na trochę bardziej męski,  żeby pasowało do mojej postaci. - Gdzie lecisz?- chłopcy zaczęli się śmiać. London wymachiwał swoim robotem w powietrzu, jakby był jakimś samolotem.
- Trupper jest dziewczyną- zaśmiał się Cash. Popatrzyłam na nich z niedowierzaniem.
- Na serio daliście dziewczynie takie imię?- zapytałam.
- A co w tym dziwnego?-zapytał London, zaciekawiony moim zdziwieniem.
-To jest imię dla chłopaka. Moglibyscie ją nazwać... No nie wiem Cheryl, albo Cher.. O wiem Madonna- powiedziałam szczęśliwa, żecoś mi przyszło do głowy. Chłopcy popatrzyli na mnie krzywo.
- Rose.- powiedział Cash, kłaąc mi rękę na ramieniu. Zrobiło się bardzo poważnie. Nie wiedziałam, ze dzieci znają takie triki. Musiałam mieć śmieszną minę, bo London zaczął się cicho śmiać, a Cash ledwo się powstrzymywał, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie.- To nie w naszym stylu. - powiedział, skoczył na kanapę obok i zaczął ssię śmiać. Zawtórował mu brat. Ja także nie mogłam się powstrzymać i dołączyłam do chłopaków. Nie wiedziałam nawet z jakiego powodu się śmieję, ale oni na prawdę zarażali.
Leżeliśmy na podłodze w pokoju chłopaków, kiedy niespodziewanie wszedł do środka nie kto inny jak Saul Hudson w garniaku! Boże ! Garniak! Wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem. Popatrzył na naszą trójkę zdezoriętowany.
- Eee... Z czego się tak śmiejecie?- zapytał lekko zagubiony.
- Spokojnie, nie z ciebie- powiedziałam, łapiąc się za brzuch, który zaczął mnie boleć. No i nie wypadało tak leżeć przed moim "pieniądzodawcą". Wstałam, uspokajając oddech, żeby nie wybuchnąć ponownym śmiechem. Szczerze to czułam się jak dziecko. Przejrzałam się w lustrze wiszącym przy wejściu. Moje włosy sterczały na wszystkie strony świata, naelektryzowane jakby mnie prąd kopnął, do tego miałam wielkiego banana na twarzy.
Odwróciłam się w stronę Slasha, a ten wybuchnął śmiechem.
- Ej!- powiedziałam, krzyżując ręce na piersiach- Nie ładnie się śmiać z kobiety.
- Chyba, że wygląda tak...elektrycznie jak ty.- powiedział, po czym znowu zaczął się śmiać. Chłopcy to samo. No Perla się nie spisała. Nie wiedzą, ze z kobiet nie można się śmiać. Ale kiedy tylko na siebie spojrzałam ponowie w lustrze nie mogłam nie parsknąc śmiechem.
Przygładziłam moje odstające kudły i odwróciłam się do chłopaków.
Chwyciłam za poduszkę i uderzyłam Slasha tak, że teraz to on miał swoje loki wszędzie.
Nastała cisza, poczym Saul popatrzył na mnie i chłopaków ,i powiedział:
- Oooo- chwytając inną poduszkę.- Tak się bawić nie będziemy.
Oddał cios. Teraz to zataczałam się ze śmiechu i wylądowałam obok chłopaków. Teraz to zaczęła się wielka wojna na poduszki. London i Cash chwycili małe jaśki i ruszyli aby mnie obronić. Śmiałam się bo wyglądali jak mali rycerze, broniący swojej fortecy - mnie.
Najpierw Cash zaatakował Slasha, a potem London. Staruszek nie miał rzadnych szans. Ja tylko stałam w jednym miejscu śmiejąc ise i przypatrując całejj zabawie z daleka. To było starsznie kochane, że potrafią się tak bawić i dobrze się dogadują.
- Na Rose!- z przemyśleń wyrwał mnie krzyk Slasha. Zaczęłam uciekać przed chłopakami. Wspominałam ,że ten pokój był wieeelki? Jak nie to właśnie mówię
Ciągle krzycząc biegłam po całym pokoju. Ponad 30-latka krzyczy jak mała dziewczynka biegając po całym pokoju... Coś tutaj nie gra. Tak na mnie działają chłopcy, a w szczególności jeden... O Boże! Na prawdę to powieziałam? Nie słuchajcie, zapomnijcie i ah... I tak nie zapomnicie.
W każdym razie biegłam tak po całym pokoju. Nawet przeskakując raz nad łóżkiem. W między czasie rzuciłam w nich poduszką, co nie byo przemyślane, bo teraz mięli o jedną amunicje więcej. W końcu maluchy mnie dogoniły i zaczęła się bitwa. Znalazłam gdzies obok siebie poduszkę. Więc nie byłam taka bezbronna. Szczerze to myślę, że to Hudson mi ją podsunął. Ale nie bedę drążyć tematu, bo wyjdzie na mięczaka.
Dostawałam ciosty poduszkami, ale sama też próbowałam sie bronić. W pewnym momencie poczułam, ze ktoś mnie podnosi. Slash.
-Ej! Ej1 Taaaaaatoooooo! Co ty robisz?- zapytał Cash.
- Kradnę księżniczkę.- powiedział wystawiając im język. Mały tupnął nogą ale chwilę potem London szepnął mu coś na ucho i szybko pobiegli za nami.
- ODBIJAMY!- krzyknął London. Teraz to przypominało zabawę w piratów. Nie wiem dlaczego mi sie tak sojarzyło. Ale ważne, ze byłam uratowana przez nieziemskiego księcia... Za bardzo się rozmarzam. Ale nie codzień mozna poczuć się jak księżniczka w objęciach SAULA HUDSONA!
Zaczęliśmy się śmiać, kiedy chopcy zawieszali się na Slashu, żeby tylko mnie opuscił. On za to położył mnie na łóżku i zaczął gonić swoich synów. Wreszcie wiedzą jak się czułam. Śmiałam się leżąc nam tym łóżku z całej trójki. W pewnym momencie Cash nawet przybiegł do mnie ,żeby się obronić przed goniągym go tatą.
I  cała zabawa się skończyła, kiedy do pokoju weszła Perla. Najpierw widząc Slasha i Londona goniących się uśmiechnęła się. Potem zobaczyła przestraszonego Casha i przewróciła oczami.
- Slash,nie strasz dzieci.- powiedziała oschle, podchodząc do małego.
- Ale my się tylko bawimy.- zpaewnił ją mąż.
- Widzisz jego oczy?- zapytała.- Ewidentnie się boi.
- Jeżeli mogę- zaczęłam- Bawilismy się w poduszkową wojnę, a potem zaczęliśmy sie bawić w berka, a Cash się trochę zmęczył, dlatego tutaj sobie lezymy, prawda?- najmłodszy Hudson skinął głową i podszedł do mamy.
- Na prawdę tylko się bawiliście?- zapytała.
- Tak i było bardzo fajnie. Już musiscie isc?- zapytał zmieniając temat. Ten mały ma jakiś dar łagodzenia jeżeli można to tak nazwać.
- No tylko tata musi się jeszcze przebrać i będziemy szli.
- Okej.- powiedział robiąc smutną minkę.
- Ale zostajecie z Rose. Na pewno będziecie się dobrze bawić. - Cash jakby sobie o mnie przypomniał i uśmiechnął od razu.- Slash idź się ubrać.
Gitarzysta kiwnął głową i już go nie było. Jaki posłuszny.
Perla wyszła z pokoju, więc korzystając z takiej okazji, zapytałam chłopaków czy są głodni. Oczywiście chłopcy jak to dzieci cukierki im w głowie, więc poprosili mnie o ciasteczka. Usmechnęłam się do nich i poszłam poszukać, czy może mam jakieś w torebce, bo wychodząc zgarnęłam kilka rzeczy z blatu w mojej kuchni. Weszłam do salonu i od razu odszukałam wzrokiem moją własność. Wygrzebałam z niej jakieś krakersy. Tak... Może zjedzą. Idąc w stronę pokoju chłopaków, natchnęłam się na Slasha wychodzącego z łazienki. Miał na sobie czarne spodnie z łańcuchem przypiętym do szelki i kieszeni, ciemno szarą koszulę, czarną maryarkę i łańcuch zakończony ciężkim metalowym krzyżem. Wyglądało to świetnie. Mimo, że tak czarno, komponowało się idealnie. Pasowało do niego i to bradzo. Złapałam się na tym, ze wstrzymywałam oddech. Patrzyliśmy na chwilę na siebie, kiedy to wparował Perla w ślicznej fioletowej sukience i bardzo błyszczącej biżuteri. Odwróciliśmy się od siebie.Popatrzyłam na nich oboje. Bardzo dobrze razem wyglądali.
- Ślicznie wyglądacie.- powiedziałam uśmiechając się. Poczułam jednak małe ukłucie zazdrości, że to nie a jestem na miejscu Perli. Ale każdy ma to na co zasłużył. A poza tym to jego żona do cholery, a ja nie lubię zajętych mężczyzn. Jejku o czym ja myślę. Slash to Slash.
Zauważyłam, zę dosyć długo milczę. Oni już się zbierali do wyjścia. - Do zobaczenia i miłej zabawy.- powiedziałam kiedy wychodzili. Perla się do mnie uśmiechnęła i pomachała ręką na dowidzenia, a Saul kiwnął głową. Wyszli.
Westchnęłam cicho. Ta obsesja na jego punkcie ciągnie się... ponad 12 lat. Co ja sobie do jasnej cholery wyobrażam? Że nagle spodobam się Slashowi? Temu który x lat temu zauroczył mnie soją pasją? Kurwa co ze mną nie tak?
Przejechałam ręką po twarzy. Te myśli muszą się skończyć. To niszczy mi psychikę. A poza tym mam co robić.
Poszłam do chłopaków. W sumie to ucieszyli się z krakersów. Nie przypuszczałam, że im zasmakują, bo kupiłam je już jakiś czas temu. Sama jednego spróbowałam i powiem, że był świetny. Lepszy niż taki świeży dopiero co kupiony w sklepie. Po posiłku oczywiście czas na zabawę. Jednak ja wpadłam na lepszy pomysł. Skoro jesteśmy w Nowym Jorku, dlaczego nie skorzystać z jego uroków i nie pozwiedzać trochę? Chłopakom powinno sie spodobać.
Pomogłam im sie szybko ogarnąc i poszliśmy zgłosić na portierni, ze wychodzimy. Zostawiliśmy tam kluczyk i ruszyliśmy w podróż. Pierwszym przystankiem było muzeum Sztuki Naturalnej , w którym chłopców zachwycił Tyranozaur Rex ,którego można było zobaczyć od razu wchodząc do środka. Chłopcy byli wniebo wzięci. Starożytny świat Egipcjan, zwierzęta ,któych już nie ma... To sprawiło, ze obaj byli zaciekawieni.
Potem jeszcze odwiedziliśmy Statuę Wolności, kupujac kilka pamiątek. Chłopcy byli bardzo zmęczeni, więc na dzisiaj było tylko tyle. Zresztą dochodziła powoli szósta, więc trzeba było dać chłopakom coś do jedzenia.
  O punkt szóstej byliśmy na miejscu. Zamówiliśmy jedzenie i po kilku minutach byliśmy już najedzeni, ale bardzo zmęczeni. Chłopcy od razu poszli spać, ledwo wytrzymując ,kiedy oglądalismy bajkę w telewizji.
Ułożyłam ich do snu i ledwo wyszłam, a oni już smacznie spali. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok. Byli tacy rozkoszni i słodcy. Wyszłam, zamykając drzwi najciszej jak się dało. Do powrotu Hudsonów jeszcze jakieś trzy godziny. Co ja będę robić? Najłatwiej to siąść przed telewizorem, ale... Nie to nie jest dobry pomysł. Wyciągnęłam z torebki książkę, któa niedawno kupiłam i właśnie jej czytaniem zamierzałam zając się przez te trzy godziny.

***** Dwie godziny później****

 Czytałam książkę ,ledwo utrzymując powieki przed opadaniem. Nagle usłyszałam ciche kliknięcie i się wystraszyłam. Od razu się ożywiłam. Popatrzyłam w tamtą stronę. To tylko London.
Zaraz..
Co on tu robi?
- London, dlaczego nie śpisz?- zapytałam zdziwiona.
- No, bo przyśnił mi się koszmar.- powiedział ocierając piąstką oczy. Podeszłam do niego i chwyciłam go w ramiona. Zaniosłam go do kanapy i siedzieliśmy teraz na niej razem.
- Co takiego ci się śniło?- zapytałam.
- Jak ten dinozaur z muzeum mnie ściga, a potem zjada. Wystraszyłem się, bo byliśmy tam we trójkę i tylko mnie zjadł.
- O London- powiedziałąm przytulając go mocniej do siebie.- Nic ci się takiego nie stanie obiecuję. - powiedziałam uśmiechając się ,kiedy pomyślałam o tej dziecięcej fantazji.
- Na prawdę?- zapytał z nadzieją w oczach.
- No jasne- powiedziałam.- A teraz może pójdziesz się położyć?
- A nie mogę zostać tutaj?- zapytał.
- Dobra.- zgodziłam się i włączyłam telewizję. Akurat leciał Spongebob. Leżeliśmy wtuleni ,oglądając kreskówkę. Nawet nie wiem ,kiedy zasnęłam.

środa, 24 grudnia 2014

Guns N' Christmast

Hejo!
Dawno mnie nie było, weny brak i tak dalej ... No ale naskrobałam coś, takie sranie w banie, beznadzieja i wgl.
W każdym razie , życzę wam Dużo zdrowia szczścia, bla bla bla....;P
Wielu kocertów Slasha i nie tylko , wspaniałych chwil w 2015 i wybuchowego Sylwestra ;)
Nie umiem składac życzeń więc zapraszam ;)
Wiki
p.s. Przepraszam za wszystkie błędy, ale nie chce mi się tego poprawiać ;) Mamy święta!
Happy X- MAS ;)


Trochę bardziej w lewo!- krzyknęłam na Duffa.
- Bardziej się nie da! Zaraz choinka wyjebie okno!- odkrzyknął. Wywróciłam oczami.
- Błagam cię Duffy.- powiedziałam błagalnym głosem.  Właśnie dzisiaj trzeba było ubrać, a co najważniejsze gdzieś położyć choinkę. Tylko, ten dureń Duff, niestety nie jest w stanie zrobić kilku prostych ruchów tak, żeby  było dobrze. Zaczynam na serio się irytować.
-O !-krzyknęłam pod ekscytowana.- Zostaw tutaj! Idealnie! Idealniej się nie dało! Wreszcie.. TAK! -Krzyknęłam uradowana. Męczymy się z tym jakąś hm... godzinę.
- Wreszcie.- krzyknął Duff opadając wyczerpany na kanapę.
- To jeszcze nie koniec mój drogi.- powiedziałam cicho śmiejąc się do przyjaciela.
- Nie?!?- zapytał wystraszony po czym przeciągle jęknął. - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, wredna dziewojo?
- No już nie dramatyzuj tak- zaśmiałam się. - W strojeniu choinki pomoże mi Alder, ale ty... Jesteś najwyższy, więc muszę cię poprosić o...
- ... gwiazdę na czubku?- zapytał uśmiechając się. Pokiwałam głową.- Zawsze to robię. Najprzyjemniejsza rzecz .
McKagan wziął ozdobę ze stołu i bez żadnego problemu, wsadził ją na czubek. Pod wpływem ciężaru, szczyt choinki nieznacznie się opuścił, ale nie chciałam denerwować Duffa, bo na prawdę dzisiaj się wykazał. No i udał mu się ze mną wytrzymać. Za to powinien dostać szóstkę z plusem...
-Hej!- usłyszeliśmy głośne przywitanie Adlera, a potem trzaskanie drzwi.
- Siema!- powiedziałam. Przestałam zwracać już uwagę na ich wkurwiające zachowanie. Miałam dość upominać ich o takie braki w wychowaniu. W końcu oni się już nie zmienią. Podeszłam do Adlerka i pomogłam mu z pudełkami. W środku było tyle bombek... Aż chciało się już nimi ubrać choinkę! Wyciągnęłam jedną, taką dużą i czerwoną z napisem "Drunk X-mas". Zaśmiałam się cicho. Ciekawe kto kupił taką bańkę.
- Nie!- krzyknął zdenerwowany Steven. O mało co nie upuściłam bańki.
- CO?- zapytałam zdziwiona.
- Najpierw lampki.
-Steve... Myślałam, że coś się stało, a ty  mi tu z jakimiś lampkami.
- To jest ważne. Potem ich nie założymy.- uśmiechnęłam się. Strasznie się zaangażował. Ostatnio nie układało się między nami. Te kłótnie... Ale święta zmieniają ludzi i łagodzą konflikty.
Wzięłam od niego lampki i zaczęliśmy nimi ubierać choinkę. Niestety musiałam zmusić biednego Duffa, żeby pomógł nam na samej górze, bo niestety wysocy to my nie jesteśmy.
No i wreszcie mogłam wziąć pijaną bombkę i zawiesić na choince.
- Wiesz to moja bombka.- pochwalił się Duff.
- Sam zrobiłeś? -zapytałam śmiejąc się,z niego, bo był taki dumny z niej.
- Nie..- powiedział zwieszając głowę. Nie wiem dlaczego. Chwyciłam go za ramię i potarłam. Uśmiechnął się z wdzięcznością.- Kupiłem ją z Mirandą.
No i wszystko jasne. Minął miesiąc już od kiedy nie są razem. Duffy próbował już wszystkiego, ale jak widać słabo poszło.
- Oj! Duffy...- powiedziałam i uścisnęłam przyjaciela. Wtulił się w moje ramię, ale nie płakał. Za dużo już stracił łez, żeby po raz kolejny stracić fason. Odsunęłam go odemnie.- Mamy święta, kolego- powiedziałam uśmiechając się.- Mamy się cieszyć! No chodź pomożesz nam.
- Okej- powiedział nie chętnie, ale kiedy tylko zawiesił pierwszą bombkę wkręcił się w to bardziej niż Adler.
Po chwili wszystkie już wisiały na naszej choince. Własćie wtedy usłyszeliśmy głośne schodzenie po schodach. Jak na zawołanie odwróciliśmy się w tamtą stronę. Z góry schodził, jakże cudowny, Steven Tyler.
- A ty co tu?- zapytałam .On tylko uniósł do góry ramiona.
- Przyszedłem do Slasha.- no i ja już wiedziałam o co chodzi. Przejechałam ręką po twarzy, już w pełni zrezygnowania. Jak mógł mi to zrobić? Po raz kolejny? Miałam już dość.
- Na prawdę Steven?- zapytałam wściekła.- Rozmawialiśmy o tym ostatnio...
- No wiem, ale tak nalegał, a ja nie jestem złym człowiekiem... Po za tym święta są! To jak dzień dobroci dla zwierząt.- powiedział radośnie, pokazując, ze jego mózgownica mogła wymyślić coś "ambitnego", po grzaniu.
- Dobra dobra- powiedziałam wyciągając rękę w jego stronę.- Myślę, ze...
- Wiecie ja już pójdę- przerwał mi. Wyraźnie wyczuł ,że jestem wkurwiona.- Faith na mnie czeka. Jak nie przyjdę zaraz to będę spał na podłodze.- powiedział robiąc smutną minę, jakby przypomniał sobie najgorszy koszmar z dzieciństwa. Dobrze mu tak.
Pożegnał się z każdym i wyszedł. Nie chcę się denerwować w święta, powinna panować przyjazna atmosfera, ale ja już widzę ,że to nie realne...
- Wiecie co chłopaki?- powiedziałam do nich. Popatrzyli na mnie ciekawi.- Za raz będę musiała iść na zakupy dokupić wam kilka bubli. Dlatego będziecie musieli iść sprzątnąć tutaj.
No i zbiorowy jęk niezadowolenia. Ja tylko pokazałam im język i zaśmiałam się cicho.
- Ty.. ty..- powiedział Adler, po czym rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać. Po chwili dołączył też Duffiasty. Nie mogłam złapać tchu. Śmiałam się do rozpuku, a oni ze mną. Tarzaliśmy się po podłodze jak jakieś debile. Nasz śmiechy nie były jednak wystarczająco góśne, żeby przebić głos Slasha.
- Zostawcie moją dziewczynę.- szybko się podnieśliśmy. Już nie było zabawnie. Była wręcz grobowa atmosfera. Chłopaki wyczuwali, że jestem zła na Slasha. Wystarczyło na niego popatrzeć. Przekrwione oczy, trzymanie się poręczy, żeby nie spaść... Hera. Znam już go dosyć długo, żeby wiedzieć jak wygląda, po spotkaniu z dobrym starym kumplem.
Szedł powoli w moją stronę. Ja tylko założyłam ręce na piersi i wywróciłam oscentacyjnie oczami ,a kiedy dzieliło nas jakieś 25 centymetrów, ominęłam go i wyszłam z domu, chwytając po drodze torebkę.
Byłam wściekła! Kurewsko wściekła! Mam już go dość!
Jedyną rzeczą ,która w tej sytuacji była dobra, to to ,że mogłam iść kupić prezenty. Została mi Laura, Axl i Steven. Boże co im kupić??
Stevenowi kupię zajebistą koszulkę Kiss i pałeczki do perkusji z narysowanymi płomieniami, które odłożyłam w sklepie. Dla Axla... No tu już jest  problem. Nie mam za dużo kasy, ale może kupię mu tą zieloną bandamkę i płytę Eltona "Ice on Fire", bo niedawno ją wydał, no i Axl na pewno jej nie ma. A dla Laury... Nie znam jej za dobrze. Boże mogłam pogadać z Axlem... Ale chyba kupię jej ten fajny t-shirt , który zreszta sama bym chciała, z Aerosmith...Chodź pewnie będzie się jej źle kojarzył... Hmm...  To może tą sukienkę co widziałam ostatnio na wystawie, taka z ćwiekami na biuście. W sumie jes całkiem ładna i w jej stylu. Ja bym nie mogła jej ubrać, bo... Nie jestem do niej stworzona po prostu.
Okej, czyli jest plan. Pierwszy jest Axl, bo bandamy są trzy sklepy przed muzycznym. Weszłam do sklepu, a tam... Mnóstwo bandam. Boże!! Nie wiedziałam nawet że jest tyle różnych kolorów! Aż szczęka mi opadła z wrażenia. Wybrałam dwie zielone bandamki o kolorze limonki i szmaragdowy. Hehehe.
No to teraz music shop. Aż gęba się cieszy jak wchodzisz do niego. Tyle gitar, perkusji, koszulek, płyt... Kocham takie miejsca.
Wzięłam wszystko co potrzebowałam i wyszłam, bo czas mnie goni. Mimo, ze ten mop mnie wkurwił, to muszę wrócić do domu, bo trzeba gotować. Nie lubię tego.
Nieważne.
Poszłam do sklepu z ciuchami i szybko znalałam sukienkę dla Laury. Wydałam na nią swoje ostatnie oszczędności.. Żal mi było, ale czego się nie robi dla uszczęśliwienia innych. Myślę, że uda się to zrobić większości ludzi w naszym domu.
Kiedy tylko dostałam resztę, wybiegłam ze sklepu, bo zauważyłam ,że już czwarta!
Po jakiś 30 minutach byłam na miejscu, bo po drodze odebrałam ciasto, które Izzy zamówił wczoraj... Mam nadzieję, że nie matam rzadnej niespodzianki...
- Jestem!- krzyknęłam ledwo otwierając drzwi z nadmiaru bagażu.
- Siema!- krzyknął Axl i zaraz do mnie przybiegł, żeby mi pomóc z torbami.
- Weź tą- powiedziałam pokazując na siatkę z prezentem Laury i pudełko z ciastem. - Dziękuję.- powiedziałam uśmiechając się do niego życzliwie. Od kiedy poznał Laurę się trochę zmienił. Oczywiście na lepsze.
- Zanieś to ciasto do lodówki, a ja szybko pójdę spakować prezenty. -kiwnął głową na potwierdzenie, a ja pobiegłam na górę. Wyciągnęłam jakiś papier z pod łóżka i szybko spakowałam wszystko. Efekt nie był zachwycający, ale myślę, że nikt nie zwróci na to uwagi. Szybko napisałam flamastrem, który prezent dla kogo i wrzuciłam je do szafy jak resztę.
Zbiegłam na dół. Czas! Czas! Czas!
Boże coraz go mniej.
Wbiegłam szybko do kuchni, tak, że stojący tam Axl i Izzy, az podszkoczyli ze strachu.
- Mamy pomóc?- zapytali.
Pokiwałam głową i kazałam im zrobić sałatkę. Dostali wszystkie składniki, oraz krótki instruktarz co i jak, po czym zajęli się krojeniem.
Ja szybko chwyciłam indyka.
***** 3 godziny później****
- Skończyliśmy! -krzyknął uradowany Axl. Zasmiałam się cicho. Od trzech godzin robili jedną sałatkę. Najprostrzą na świecie. rawie wszystko było już gotowe zanim zaczęli gotować.
- Gratuluję.- powiedziałam podnosząc się z fotela. Miałam chwilę relaxu, bo indyk się piekł. Niestety nic nie trwa wiecznie ,więc musiałam go wyciągnąć z piekarnika. Kiedy to zrobiłam położyłam go na ślicznym półmisku babci Adlera i polałam sosem. Zaniosłam go na stół, bo oprócz niego wszystko już było. Może i skromnie, ale było. Kilka sałatek, ciasto, indyk, frytki... Tak bardzo amerykańsko.
- Dobra dzieci!-powiedziałam uśmiechając się do wszystkich. - Są wszyscy?
Wszyscy popatrzyli po sobie.
- Niestety nie ma jednej osoby.- powiedział Duff.
- Miranda nie przyjdzie Duffy..- powiedziałam zatroskanym tonem.
- Nie, nie o nią chodzi. Nie ma Slasha.- rzeczywiście ,nie widziałam go od tej akcji rano. W sumie było mi to na rękę, ale już zaczyna sie wigilia, a tego idioty ciągle nie ma.
- Wiecie gdzie może być?- zapytałam. Wszyscy zaprzeczyli.
- Ja go widziałam, idąc tutaj. Szedł wzdłóż Sunset. Był jakiś nieobecny. Powiedziałam mu "Cześć", a on nawet mnie nie zauważył.
- Boże- powiedziałam.- Nie ważne. Poczekamy chwilę. Ale teraz idziemy po prezenty.- powiedziałam wbiegając na górę.
Szybko wyciągnęłam wszystko z szafy i zbiegłam na dół. Byłam pierwsza!
Jeszcze objęłam wzrokiem cały pokój, czy wszystko jest.
Przystrojny stół, jemioła, choinka...
Dobra myślę, ze jest wszystko. Klasnęłam w dłonie i usiadłam na fotelu.
Po chwili słychać ,było tupanie z góry i wszyscy schodzili obładowani paczkami. Zaśmiałam się na widok Izziego obładowanego torbami. Wyglądał jak jakiś wieszak. Zgromił mnie wzrokiem, kiedy zauważył, ze to z niego się śmieję.
- Juz! Już!- słychac było krzyk Stevena.
- Co?- zpaytali wszyscy, po czym uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Pierwsza gwiazdka!- powiedział.
- Ale musimy poczekać na tego idiotę Slasha.- powiedział Axl.
Stevenek wyraźnie się zasmucił, po czym smutny siadł na foteu, oczekując naszego spóźnialskiego.
Oczywiście było mi bardzo szkoda przyjaciela, więc siadłam obok niego i wtuliłam się w jego tors. On objął mnie ramieniem i chwilę trwaiśmy w milczeniu. Po raz pierwszy w domu było cicho, mimo że było nas siedmioro. To co robią święta...
- Ej- przerwał ciszę Steven- A dlaczego mamy jedno nakrycie więcej. Nas będzie przecież osiem.- ta odmiana ,ciekawe co miał z angielskiego.- A jest wszystkiego dziewięć.
- Według chrześcijańskiej tradycji- ciche westchnięcie- zostawia się jedno miejsce wolne dla przypadkowego przechodnia. A niektórzy mówią, ze to dla Jezusa. Każdy ma swoją wersję
- Aaaa! Ma to nawet sens- powiedział Adler uśmiechając się do mnie. Nagle usłyszeliśmy dzwonienie dzwonka.
- Kto to?- zapytałam zdziwiona.
- Przypadkowy przechodzień- powiedział uśmiechnięty Adler, ciesząc się ,że ogarnąło co chodzi.
Uśmiechnęłam sie do niego. I poszłam otworzyć. Kiedy tylko je otworzyłam ujrzałam ...
Mama?zapytałam zdziwiona, wtulając się.- To nie może być prawda.- pwoiedziałam ciągle nie werząc ,że ona tutaj jest.
- A jednak- zaśmiała się cicho.- Widzę ,że czekaliście na mnie. Steven!- krzyknęła kiedy ten wtulił się w nią ,prawie ją tratując.
- Czekaliśmy na takiego jednego jełopa- powiedział Izzy, ale kiedy tylko  zobaczył wzrok mojej mamy...- Przepraszam, ale to prawda.
 Zaśmiałam się cicho i odwróciłam, żeby zamknąć drzwi. Nie było mi to dane, bo zobaczyłam jak wchodzi do domu Slash. Od razu mina mi zżedła i odeszłam jak najdalej od wejśćia.
- Czekaj- pwoiedział ,łapiąc mnie za rękę.
- Nie- powiedziałam wyrywając się.
- Porozmawiajmy.- mówiła łamiącym się głosem. Odwróciłam sie energicznie w jego stronę.
- Nie mamy o czym.- nie zdążyłam odejść kiedy on zlapał mnie za obie rece i przyciągnął do siebie.
- Myślę, że mamy.
- Nienawidzę cię.- powedziałam mu prosto w twarz.
- Dobra nie spodziewałem się tego-  powedział zszokowany.- Ale są dzisiaj święta, czas wybaczania, radości..
- Ty wykorzystałeś już limit mojej donbroci i naiwności- powiedziałam próbując się uwolnić się z jego uścisku.
- Ale niespodziaka ci się podoba?
- Jaka niespodzianka?
- Twoja mama.
- Tak, bardzo- powiedziała spuszczając głowę.- Jestem ci za to wdzięczna, jednak nic to nie zmieni. I tak jesteś pieprzonym sukinsynem.- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy, mam nadzieję, że miałam groźny wzrok.
- Wiem, jestem największą świnią na świecie, ale czy chodź dzisiaj mi wybaczysz?- zapytał z nadzieją w oczach. Westchnęłam cicho.
- Nie- powiedziałam i odeszłam. Zrezygnowany potrząsał głową i po raz kolejny złapał mnie kawałek dalej za ręke. Przyciągnął do siebie tak, ze dzieliło nas kilka milimetrów. Poczułam przyśpieszoe bicie serca, jego ciepły  oddech na mojej skórze, któy zawsze wywoływał u mnie dreszcze, ten zapach... Nie! Katy! tEN PIERDOLONY CHUJ ZAWIÓDŁ CIE PO RAZ KOLEJNY! Nie możesz się tak łatwo dać. Ale...
- Kocham cię najbardziej na świecie.- szepnął mi do ucha.- Patrz jemioła.- powiedział podnosząc wzrok do góry. Spryciarz- pomyślałam- Zaplanował to, chuj jeden.
- No i...- zaczęłam ale nie dane mi było skończyć, bo ten idiota już złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Niestety, zapomniałam się w nim i stawał się on coraz bardziej namiętny.
- Ej idźcie na górę a nie- krzyknął Axl. Odskoczyłam od Slasha.
- Nienawidzę cię .- powiedziałam, lekko się uśmiechając myśląc o tym pocałunku. Odeszłam jak najdalej.- No to co zaczynamy?
Rozdałam każdemu opłatek i składaliśmy sobie życzenia, po czym zasiedliśmy do stołu.
Wigilijny obiad, jak wigilijny obiad. Dużo gadania, śmiechu, brudu, rzucania jedzeniem... Tak Tak wygląda gunsowa gwiazdka. Jednak Saul nie dawał mi spokoju. Co jakiś czas rzucalismy sobie ukradkowe spojrzenia. Nie chciałam, ale poprostu to jest odemnie silniejsze. Mimo wszystko kocham go. Jak cholera. Ale jednocześnie nienawidzę... Jak to jest możliwe?
-Prezenty!- krzyknął Steven, kiedy skończył jeść.- Szybko wstał od stołu i pobiegł do choinki. Chwycił pierwszy z rzegu prezent.- Dla Duffa.
McKagan podszedł do niego i chwycił prezent. Szybkim ruchem otworzył paczuszkę i zobaczył w niej sweter z wielką gitarą na brzuchu. Nacisnął ją delikatnie i zaczęła grać "Merry Christmast". Wszyscy wybuchli śmiechem.
Każdy miał po osiem prezentów,  nie licząc mojej mamy. Ale obiecliśmy, że kupimy jej jutro. Ona oczywiście mówi "nie nie, nie trzeba" Jasne jasne mamo. Ja tam swoje wiem.
Ja dostałam śliczną koszulkę Aerosmith, kilka kaset, bieliznę (ciekawe od kogo xD), plakat Metalliki, reniferową opaske i mały aparat.
Laura była zachwycona sukienką, tak, ze od razu poszła ją przymierzyć. Oczywiście Axl był oczarowany, no ale można się tego było spodziewać, tak sexi sukienka... Jak wróciła widać było, ze jest uszyta idealnie na nią. Świetnie. Axl aż się zaczął ślinić. Dosłownie, moja mama go wytarła serwetką. Ale sie zrobił czerwony...
Reszcie prezenty też przypadły do gustu, niestety czas sprzątać...
- E!- krzyknęła Laura- Nie psujmy nastroju. Jutro się posprząta.
Wszyscy byli zachwyceni pomysłem.
- Mamo, będziesz spać dzisiaj u mnie w pokoju.- powiedziałam prowadząc ją na górę.
- A ty gdzie będziesz spać?- zpaytała uśmiechjąc się do mnie sugestywnie.
- Mamo, nie licz na to, będę spać w dużym pokoju.
- Nie pozwolę na to- powiedział Slash, niczym strażnik Teksasu. Przewróciłam oczami.
- Nie śpię z ludźmi ,któych nienawidzę.
- Ale przecież..- zaczął, jednak uciszyłam go ruchem ręki.
- Nie teraz przy mamie. Porozmawiamy później.- poszedł z opuszczoną głową do siebie.
Weszłysmy do mojego pokoju, szybko ogarnęłam go , to znaczy wsadziłam wszystko do szafy, i poscieliłam łóżko.
- Wybacz nie mamy pościeli, możesz spać w mojej?- zapytałam trochę niezręcznie.
- Jasen, nie ma sprawy, chyba, że ty i Slash....
- MAMO!- powiedziałam śmiejąc się z niej.- Nie masz się czego obawiać.
- Wolę wiedzieć- powiedziała śmiejąc się.- DObra zmykaj mała, bo musicie porozmawiać.
- Ale...
- Rzadnych ale. Idź.
- Dobrze, porozmawiamy jutro. Dziękuję ci za to że jesteś.
- Nie ma za co- powiedziała przytulając się do mnie.- Idź idź!
Poszłam machając jej na dobranoc. Nie chciałam z nim rozmawiać. Stwierdziłam, ze pierdolę ide na dół rozłożyć sofę. Schodziłam po schodach , kiedy ktoś zakrył moje usta swoją dłonią, a drugą chwycił mnie w pasie. Zaczęłam wierzgać nogami, próbowałam sie drzec. Już miałam ugryść go w dłoń kiedy usłyszałam cichy szept. Okazało się ,że to był Axl. Zaciągnął mnie tym sposobem do pokoju Slasha i zamknął za mną drzwi.
- Dzięki!- powiedziałam krzycząc przez drzwi, a potem je kopnęłam- Idiota!
Odwróciłam się w stronę łóżka Slasha. Siedział tam i uśmiechał się do mnie jakbym była jakaś szynką.
- Ej, nie szczerz się do mnie jakbym była jakąś laską z playboya.
- Nie jesteś laską z playboya- powiedział, wstając z łóżka z tym durnym uśmiechem na twarzy.- Jesteś dużo lepsza.- Zarumieniłam się ,ale nie dawałam sobie tego po sobie poznać. Przynajmnije starałam się.
-Wiem, że jestem potworem, największych dupkiem..
- Sukinsynem- uściśliłam.
- ...sukinsynem, ale twoim. Kocham cię nad życie.
- Skoro tak, to dlaczego brałeś?!? Obiecałeś że tego już nie zrobisz.- powiedziałam, a w oczach stanęły mi łzy. Nie będę płakać, nie będę płakać...
- Nie da się tego zrobić od razu. Ale powiem Ci, że się staram. Na prawdę od kiedy jesteśmy razem, biorę mniej. Przyrzekam.
- Wiesz po co taka jestem?- pokiwał przecząco głową.- Bo cię kurwa kocham i boje się stracić kolejną osobę, którą kocham. Zawsze tak jest, ze kiedy kocham kogoś ten ktoś odchodzi. Po prostu...- po policzkach popłynęła mi łza, którą wytarł kciukiem.- boję się.
- Nie masz czego - powiedział przygarniając mnie do siebie. - Już nie będę brał. Obiecuję.
Popatrzyłam na niego.
- Tylko tam mówisz. Przecież wiem, ze tego nie zrobisz!- powiedziałam, a raczej krzyknęłam, wyrywając mu się z uścisku i podchodząc do okna.
- Co ci mam powiedzieć?- zapytał już lekko zirytowany.- Musisz mi zaufać, bo inaczej to nie damy rady.
- Ale ile razy ci już zaufałam, a ty za każdym razem...- powiedziałam odwracając się do niego i znowu lądując w jego uścisku.
- Tym razem dam radę, bo będziesz przy mnie.
- Zawsze jestem przy tobie- powiedziałam.
- Ale teraz będzie lepiej -powiedział całując mnie.
 Oderwałam się od niego
- Ostatni raz.
- Jasne.- powiedział uśmiechając się do mnie.
Merry Christmast!

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 29


Hej!!;)
No i mamy mikołajki ;) Dużo prezentów dostaliście od świętego? ;P No mi zostawił pomysł na rozdział i właśnie to jest prezent ode mnie dla was ;)
No to tyle. Myślę że mi wyszedł ;) Chyba pierwszy raz ;p
No enjoy ;)
Wiki


Wyszłam z tego pierdolonego śmietniska. Serio już z tymi ludźmi nie wytrzymam! I jeszcze dodatkowo Slash...
 Ej, a co z kotem? Kurwa muszę się po niego wrócić. Szef nie będzie zadowolony, ale czasem tak trzeba. Niestety ,albo stety. W moim przypadku to pierwsze, bo gdybym go zostawiła, to nie wiadomo co jeszcze by się mu stało. Chłopaki mogliby go przerobić na jakiś pasztet czy coś.
Wbiegłam szybko do domu i zawołałam kota. Kiedy tylko przyszedł wzięłam go na ręce i udałam się w stronę pracy ,bo za pięć minut mam już tam być. Mam nadzieję, że się nie spóźnię. Nie tym razem bejbi.
Oczywiście byłam punktualnie. To znaczy przekroczyłam drzwi dokładnie o dziewiątej.  Dostałam takiego speeda, że już po minucie byłam gotowa do obsłużenia klientów. Kota zostawiłam w naszej kanciapie. Zostawiłam tam mu wodę. Przeżyje.

////////////Slash\\\\\\\\\\\


Oddaj mi swoją przepaść-
wymoszczę ją snem,
będziesz mi wdzięczny (wdzięczna)
za cztery łapy spadania.

Sprzedaj mi swoją duszę.
Inny się kupiec trafi.

Innego diabła już nie ma.*

-Kurwa co tu tak capi?- zapytałem drapiąc się w swoją czuprynę. Delikatnie otworzyłem oczy. Jednak po chwili znowu je zamknąłem, bo kurwa, kto włączył tą pierdoloną lampę?
- Katy! - krzyknąłem. Pewnie to ona postanowiła mnie obudzić zapalając to głupie światło. Ale wokół wszędzie głucha cisza. Otworzyłem oczy szeroko i syknąłem z bólu. Chyba wiecie jak to jest, kiedy otwierasz oczy, a tu nagle jebut światłem w oczyska, jak jakiś pierdolony laser . Przetarłem oczy i rozglądnąłem się w okół. Hm... To miejsce jest jakieś znajome... Ale na pewno nie jest to mój ani Katy pokój. Więc co ja tu do cholery robię? Albo lepiej gdzie ja do cholery jestem?
Mały stolik, sofa i jakaś szafa. Jedno malutkie piwniczne okno  i drzwi jak w laboratorium. Cały pokój był sterylnie biały. Przerażało mnie to. W kącie zauważyłem jakieś lusterko. Od razu podbiegłem w tamtą stronę, bo czułem, że muszę się obejrzeć.
Chwyciłem szkło w obie ręce i nie potrafiłem uwieżyć w to co widzę. Moja twarz, była cała we krwi. Co ja kurwa robiłem ?!? Przecież... to nie możliwe. Dokładnie się obejrzałem. Podotykałem miejsca, z których  wypływała krew... Ale... Jak to jest kurwa możliwe? Gdzie reszta? Co robiliśmy takiego, że ja tu jestem? I to sam? Tacy przyjaciele?
A może to hera? Może ten koleś mi sprzedał jakieś lewactwo. A przecież wydałem 150 dolców! Kurwa jego jebana mać! Tak do cholery nie może być! Klient kupuje, klient wymaga. Chodź i tak to jest... Eh... Może przestanę wreszcie zajmować się tym co zrobiłem, tym co było, a zajmę się tym jak do chuja pana z tą się wydostać! Łatwiej by było gdyby był ktoś ze mną. Na przykład taka moja Katy. Ona na pewno by coś wymyśliła, a nie stała i użalała się nad sobą.
Rozglądnąłem się ponownie po całym pomieszczeniu. Nic na pierwszy rzut oka nie ma. Ej tak wgl to dlaczego nie otworzyłem drzwi? Za dużo się naoglądałem horrorów, żeby wiedzieć, że to byłoby zbyt dziwne gdyby były otwarte... Jednak zaryzykuje. Cicho podszedłem do drzwi. Wręcz na palcach. Powoli przysunąłem rękę w stronę klamki. Delikatnie nacisnąłem klamkę i popchnąłem. Ani drgnie. Zacząłem walić i próbować wywarzyć drzwi. Nic. Wkurwiłem się na maksa! No sorry. Mam jakąś tam siłę w moich ramionach, w końcu gitarzysta, nie? No to pcham i nic. Zrezygnowany przejechałem ręką po drzwiach, zahaczając o klamkę. Odsunąłem się, a drzwi tak po prostu ustąpiły. Uderzyłem się ręką w czoło. Jakim trzeba być debilem... Wystarczyło pociągnąć! Ja pierdziele! Tylko Saul Hudson... Nie ważne.
Postanowiłem rozejrzeć się po pomieszczeniu z drugiej strony drzwi. Nie spodziewałem się ujrzeć tam niczego nad zwyczajnego. No i się rozczarowałem. Leżał tutaj Duff i chrapał jakby nigdy nic. A kurde byliśmy w jakimś LABORATORIUM! Wszędzie sterylnie. Białe ściany, metalowe meble... Horror kurwa!
Tutaj, tak samo jak w pierwszym pomieszczeniu, była szafka i stół. Ale tym razem na stoliku, było jakieś małe zawiniątko. Może później zobaczę co to. Na razie...
-McKagan!- krzyknąłem do ucha przyjacielowi, kopiąc go wcześniej w bok.
- Ał! Który to taki dureń?- powiedział otwierając oczy i przeciągając się. Po chwili zauważył, gdzie się znajduje.- Ej, kurwa, co to ?- zapytał patrząc na mnie pytającym wzrokiem.
- A skąd do chuja pana mam wiedzieć?- zapytałem go jak idiotę.
- Ej, ale ja tak serio się pytam? Nie mam ochoty na jakieś durne zabawy. A do tego- podrapał się po głowie.- Łeb mi tak napierdala, że ja nie wiem, czy długo wytrzymam.
- Stary! SKĄD DO KURWY NĘDZY MAM TO WIEDZIEĆ! Sam przed chwilą ogarnąłem, że nie wiem co to za miejsce. Ale cieszę się,że jednak nie jestem sam.
Duff chwilę się zadumał po czym kiwnął głową na zawiniątko na stole.
- A to?- zapytał. Podszedłem do stolika i popatrzyłem na to "coś".
- Hmm..- powiedziałem łapiąc się za brodę i odwracając do przyjaciela.- Boję się.
Popatrzył na mnie jak na debila. Chwilę tak staliśmy w bezruchu, aż on się poddał i podszedł do stołu. 1:0 dla mnie skurwysyny!
Wziął to ze stołu jakby nic nie ważyło. Mam nadzieję, że to nie jakaś pierdolona bomba... Ta myśl mnie tak nagle naszła i kurwa serio mam nadzieję, że to nie to. Chodź w sumie bomba byłaby cięższa. Tak przypuszczam...
Odwinął pakunek. Uśmiechnął się do siebie. Potem popatrzył na mnie z wypisaną ulgą na twarzy. Nie byłem do końca pewny o co mu chodzi i popatrzyłem na niego zdziwiony. Wyciągnął w moją stronę ręce z tym czymś.
- Tylko klucz.- powiedział z ulgą wypisaną na twarzy. Uśmiechnąłem się. Kamień spadł mi z serca. To nie bomba! Przez chwilę na serio zaczynałem wątpić.
-No to co z nim robimy?- zapytałem.
- Hm... Myślę, że jedyną rzeczą jaką musimy zrobić jest otworzenie tamtych drzwi.- wskazał wyżej wymienione drzwi palcem. Wcześniej ich jakoś nie zauważyłem, a to dziwne, bo wyraźnie się odcinały od reszty pokoju. A mianowicie były brązowe... a może pomarańczowe? Nie za bardzo wiem ,który z tych kolorów bardziej pasuje.
- Prowadź.- powiedziałem. Duff przewrócił oczami, myśląc zapewne jaki ze mnie jebany tchórz, ale wiecie co? W dupie to mam!
- Cykor.- powiedział idąc w stronę drzwi. Chyba chciał powiedzieć to dużo ciszej, ale mu nie wyszło.
- Że co?- zapytałem.
- Mówię,że jesteś CYKOREM!- wyraźnie wykrzyczał mi to prosto w twarz.
- Ah tak.-powiedziałem i uderzyłem go w twarz. Czy wcześniej mówiłem, że mam to gdzieś? Widocznie jednak tak nie jest.
Odepchnął mnie od siebie zdenerwowany.
- Ej! Stary co z tobą kurwa?- zapytał zdenerwowany. Potrząsnąłem głową.
- Przepraszam.- powiedziałem- To chyba przez tą na serio DZIWNĄ sytuację. Nie rozumiem co my tutaj kurwa robimy, ani co się tutaj do cholery dzieje!- ukryłem twarz w dłoniach. McKagan objął mnie ramieniem i poklepał po plecach mówiąc, że wszystko będzie dobrze... Czyli tak muszą się czuć dziewczyny. Hm... To kłamstwo z jego ust i te czułości w sumie są dobre. Ale łatwo zmanipulować człowieka.
- Dzięki.- powiedziałem odsuwając się od niego. Mimo wszystko czułem się dosyć nie swojo, kiedy on mnie tak obejmował.. - Może spróbujmy otworzyć te drzwi.- zaproponwałem. Wyciągnąłem z jego zimnych rąk klucz i od razu poszedłem w stronę drzwi. Trzeba sprawdzić teorię Duffa. Wsadziłem klucz do zamka. Przekręciłem i coś chrzęstnęło. Delikatnie je popchnąłem. Otworzyły się ukazując wielką nicość.

////////////Katy\\\\\\\\\\\\\

Popatrzyłam na kalendarz wiszący w sklepie. Dzisiejsza data była zakreślona czerwonym pisakiem, co oznaczało DZIEŃ WYPŁATY! Mój ulubiony w całym miesiącu.Myślę, że nikt nie jest zaskoczony z tego powodu i nie głowi się, dlaczego akurat ten dzień.
 Po skończonej pracy, jak na pożądnego pracownika przystało, poszłam do biura szefa.
- Dobry wieczór- powiedziałam, zamykając za sobą delikatnie drzwi.
- O Katy, miło cię widzieć.- powiedział, uśmiechając się do mnie promiennie.- Właśnie podpisuję twój czek.
- To bardzo miło z pana strony.- powiedziałam. No wiecie, Dzień Wypłaty, trzeba być miłym.
Wyciągnął w moją stronę świstek papieru. Z wielkim uśmiechem na twarzy chwyciłam go i dziękując wyszłam z pomieszczenia. Dopiero wtedy popatrzyłam na czek. Aż otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. 1600 dolarów?!? Ale, kurwa za co!?! No to... O mój boże! Jak bardzo cudowny ten dzień może być?
Miałam nadzieję, że może być lepszy. Tak, nadzieja jest matką głupich.
Ubrałam szybko swoją kurtkę, wzięłam kota i rzucając lakoniczne "Do widzenia", gdzieś w przestrzeń, bo mój szef prawdopodobnie tego nawet nie słyszał, wyszłam z budynku.
Nie przeszłam więcej niż 10 metrów, a znów poczułam tą nie przyjemną samotność, która nie towarzyszyła ludziom w LA. Byłam samotna, gdy w okół było tylu ludzi, tyle samochodów... Jednak ja czułam, że coś, a raczej ktoś mnie obserwuje. A jeżeli nie to, to przynajmiej śledzi. Chodź po zastanowieniu ta druga wizja wydaje się  gorsza.
Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nie był on spowodowany chłodem, bo aktualnie było jakieś 19 stopni na plusie. Coś nie dawało mi spokoju. Coś przez co czułam się tak nieswojo. Nawet Spokój, ciągle wiercił się niespokojnie na moich rękach. Zaczęłam się nerwowo rozglądać w boki. Kiedy nic podejrzanego nie rzuciło mi się w oczy, postanowiłam jeszcze na wszelki wypadek odwrócić się w tył.

On.


Stał przy latarni, wyraźnie obserwując każdy mój krok. Tak samo jak wczoraj, dokładnie tak samo. Teraz już byłam pewna, dlaczego tak się czułam nieswojo. Przyśpieszyłam kroku. Spokój jakby wyczuł, że jestem zdenerwowana i zaczął lizać mnie po palcach, próbując tym uspokoić mnie. Niestety muszę powiedzieć, że nie pomogło mi to ani trochę, a wręcz pogorszyło sprawę.
Teraz już prawie biegłam, co jakiś czas wbiegając w kogoś przypadkowo. Za każdym razem kiedy tak się działo, odskakiwałam od tej osoby z przerażeniem, wpadając na drugą, a następnie przepraszając obie i biegnąc dalej. Musieli mnie wziąć za prawdziwą świruskę. Ja pewnie tak bym pomyślała o osobie ,która nie wiedzieć czemu wbiega na innych ludzi i jeszcze jest tak przestraszona jakby dopiero co zobaczyła ducha... Chodź może właśnie tak jest?
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ciągle oglądając się za siebie biegłam w stronę domu i na szczęście, bez większych problemów dotarłam do środka. Zdyszana oparłam się o drzwi, zaraz po tym jak weszłam do środka. Wypuściłam kota z rąk, po czym, z braku sił osunęłam się po drzwiach zwijając się w kulkę i chowając twarz w dłoniach.
Poczułam jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. Łzy ulgi? Może strachu? Szczęścia? Obaw? Sama już nie wiem, dlaczego zaczęłam płakać, jednak poczułam się dużo lepiej. Z każdą kroplą spływającą po moim policzku czułam to coraz większy spokój. Po chwili poczułam chwytanie za ramiona. Przestraszona podniosłam do góry głowę i krzyknęłam.



*frag. wiersza W.Szymborskiej "Prospekt"

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 28

Hej!
No to macie przed smaczek. Tutaj trochę więcej Axla, ale Katy też jest. No i od następnego będzie już akcja. Myślę, że będzie ciekawie.
Po drugie. JA PIERDOLE! Koncert Slasha to było najcudowniejsze co mi się trafiło. Nie będę się rozpisywać, bo wyszło by więcej niż ma rozdział, ale powiem, ze chcę, żeby to się powtórzyło. No i na następny już się szykuję :P Chodź nie wiadomo kiedy będzie, ale kogo to obchodzi xD
Po trzecie. DZIĘKUJĘ Wam dziewczyny : Faith, Beautiful Disaster i oczywiście Ilusion. Jesteście motorem ,który mnie napędza. Kiedy widzę ,wasze komentarze to aż chce mi się pisać i zawsze się śmieję jak idiota do komputera xD Moja mama zwsze się dziwi dlaczego śmieję się do ekranu. ;D
Dobra nie będę wam słodzić. Zapraszam do komentowania, bo na prawdę jak widać pomaga mi to pisać nawet jak nie mam czasu (powinnam się uczyć biologii xD)
SO ENJOY! :*
i przepraszam, że taki krótki ;)
Wiki
___________________________

Szedłem sobie wzdłuż Sunset!  Tak mnie wkurwil ten kołtun, że musiałem wyjść, żeby się uspokoić. Bo jako można mnie nazwać beztalenciem? !? Mnie!  Najlepszego wokalistę na świecie!
Ale ten Chuj jeszcze popamięta. Z pieprzonym Rosem się nie zadziera. Taka smutna prawda, mój drogi Saulu Hudsonie. W ogóle jak tak można się nazywać?  Saul. Myślę że nie ma on w sobie ani odrobiny duszy. W końcu soul, co nie?  Może dlatego zamiast" o" ma" a"? Muszę się go zapytać.
Moje przemyślenia przerwał widok dziewczyny kleczaca na brudnym chodniku że spuszczona głową. Kurewsko się trzęsła. Normalnie miałbym ja w dupie, bo po co się zajmować nie swoimi sprawami?  Ale ta wydała mi się nazbyt znajoma. Tych włosów, pleców i całego ciała nigdy nie zapomnę.
Podbiegiem w jej stronę i kucnąłem dokładnie przed nia.
-Laura!- powiedziałem, a raczej przykładem przerażony.
- A-Axl?- powiedziała grożącym głosem podnosząc głowę. Kiedy tylko mnie zobaczyła, zauważyłem w jej oczach, że bardzo jej ulżyło i wtuliła się we mnie. Objalem ją dwoma rękami i glaskalem po plecach. Oglądałem w kilku filmach, że tak dziewczyny lubią. Dziewczyna rozpłakała się w moich ramionach. Ciągle ją przytulając pomogłem jej wstać. Co nie było bardzo łatwe. Trochę już zdążyłem wypic. Myślę że ona też była czymś odurzona. Jak nie alkoholem to przynajmniej marycha.  Wszczepiła się we mnie a jej łzy nie przestawały lecieć. Chwilę tak staliśmy, ale po chwili wpadłem na jakże genialny pomysł, aby zaprowadzić ją do domu... Zaraz a gdzie ona mieszka?!? Hm... nie będę pytał,bo będzie ciężko. Myśl wspaniały, myśl.
Okej jedyną sensowną rzeczą jest to, zbyt zaprowadzić ją do nas. Ale jeśli te insekty ciągle tam są? Chuj. Chodź Tyler może się wkurwic. Nie. On jej na pewno nie pamięta. A zawsze jest jeszcze Katy.
-Laura- powiedziałem podnosząc jej podwórek, tak że teraz patrzyła na mnie. Jak ją chciałbym ją teraz pocałować... Ile bym za to dał...Nie, chłopiec ona cię nie chce! Musisz to zrozumieć. Friendzone! -Zaprowadzę cię do nas.
Kiwnela tylko delikatne głową i ruszyliśmy. Wiem, że normalny człowiek pewnie od razu mówiłby "O ją pierdziele Laura co ci się stało? " albo" Czy wszystko w porządku? " . Wszystko Okej, dlatego se płacze na środku chodnika przed jakimś obskurnym lokalem!
Przewrocilem oczami na myśl o tych wszystkich idiotach. Ja wiem jak to jest. Często ciężko się powstrzymać od pytania o takie rzeczy. To taki nasz odruch. Jednak ją próbuje je hamować, bo wiem jak to kurwa taką osobę, a zapłakana nie będzie nic mówić. Jak będzie chciała, to ją wyrucham... nie,wysłucham. Przejęzyczenie. Nawet w głowie mam problemy z wrażaniem swoich myśli. Serio aż taki że mnie pojebany człowiek. Niestety.
Dotarliśmy do domu. Laura była już dużo bardziej spokojna. Puściła się mnie, a ją otworzyłem jej drzwi. Chłopaki poszli, bo Joey zawsze zostawia buty na przedpokoju, a ich nie było, więc jest dobrze. Przemknelismy cicho ,niewidoczni na górę i od razu udaliśmy się do mojego pokoju.
   Nie liczcie na jakieś sceny dla dorosłych. Nic z tego. Aż taką jebaną świnią, to ja kurwa nie jestem, żeby wykorzystywać dziewczyny. Takie rzeczy to Slash prędzej niż ja. A propos niego jestem ciekawy jak długo pociągnie z Katy.. Znając życie to jeszcze z dwa miesiące max. Ale może się coś zmieniło i uda się to pociągnąć... W końcu ona tak go kocha.
  Dlaczego myślę o nich kiedy przy sobie mam Laurę??
Teraz siedzimy na łóżku, a ona powoli się uspokaja. Czuję, że jej oddech się powoli uspokaja. Starłem jej z policzka ostatnią spadającą łzę. Uśmiechnęła się do mnie smutnie, po czym mocno przytuliła.
- Dziękuję Ci, Rose. - wyszeptała mi w pierś.- Za wszystko.- popatrzyła na mnie.- Jesteś niesamowity.
Teraz. Nie mogłem się powstrzymać. Na prawdę chciałem ją wtedy pocałować. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Ale po chwili Laura się otrząsnęła i znowu schowała twarz pod moją brodą. Niestety tak bywa. Muszę się powstrzymać.
- Jesteś wspaniałym człowiekiem, pod tą maską macho.- powiedziała.- Jesteś świetnym przyjacielem.
Przyjacielem.  Zwykłe słowo, a jak wiele znaczy. Zabolało, bo czułem wgłębi, że mogłoby być coś więcej. Jednak wiem, ze to i tak dużo znaczy. Jedno słowo, a łączy tyle emocji. Dobrych i złych. I nie mogę narzekać, bo to jest podstawa wielu związków. Jeszcze będziemy razem.
- Nie- powiedziałem uśmiechając się do niej.- Myślę, że nie jestem wystarczającao dobry, dla takiej osoby jak ty.
Uśmiechnęła się do mnie uroczo, rumieniąc się przy tym.
- Axl, nie możesz tak mówić.-powiedziała chwytając mnie za podbródek.- Jesteś cudownym człowiekiem. Każdy jest dobry, ale błądzi i szuka drogi powrotu. Niektórzy zbaczają z tej drogi i nie potrafią wrócić, ale ja wiem, że TY na niej jesteś, tylko czasem szukasz skrótu.
Jej. Nie mogłem niczego powiedzieć. Poprostu.... Wow! Nikt mi nic takiego nie powiedział. Nikt nigdy we mnie nie wierzył. NIKT! A ona... To taka pozytywna osoba mimo, że.. Robi to co robi.
- Wow- wyszeptałem cicho.- Zmieniasz się w jakiegoś psychologa, mimo że to właśnie ty cierpisz.
- Nie znasz mnie jeszcze tak dobrze jak ci się wydaje.- powiedziała uśmiechając się do mnie tak bardzo uroczo, że nie mogłem wytrzymać. Ale... Musiałem to zrobić.
- Może dasz mi się poznać bardziej..- wyszeptałem jej do ucha.
- Axl...- zaczęła.
- Wiem, wiem.- powiedziałem unosząc ręce w geście poddania.
- Jesteś kochany.- powiedziała i przytuliła się do mnie. Trwało to tylko chwilę.- Powinnam już iść.
Wstała z łóżka, a ja złapałem ją za rękę.
- Proszę cię ,zostań.- powiedziałem wręcz błagając. Popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Dziękuję ci za wszystko. Ale na prawdę muszę iść. Nie mogę tak na tobie żerować.
Teraz to ja wstałem i staliśmy tak na przeciwko siebie.
- Nie żerujesz. Wręcz przeciwnie. Jesteś taką iskierką w moim życiu, tym dzięki czemu będąc tu nie myślę sobie jaki to jestem zajebisty, bo przy tobie... Ja jestem kurwa nikim. Małym robaczkiem ,który jedynie może być rozgnieciony przez twój but...
- Ale...
- Żadnych "ale". Jesteś tutaj, bo zobaczyłem cię taką samotną, zapłakaną i poszkodowaną. Bałem się! Kurwa bałem się jak nigdy. Znamy się chwilę, ale czuję, ze to jest wyjątkowe, że nawet jeżeli nie możemy być razem to wiedz, że jesteś ważną częścią mojego życia i gdyby ta ciota Tyler nie przylazł z tobą do Hellhouse, to ja nie wiem czy ciągle byłbym w stanie żyć. Prawdopodobnie kogoś bym zajebał i trafił do pierdla i kurwę by trafiło Guns n' Roses. Dlatego nie możesz uważać, że na mnie żerujesz. Zastanawiam się dlaczego tak uważasz?
- Nie wiem. Na prawdę nie wiem, Axl. Ty... Nie spodziewałam się. Po prostu... Nikt nigdy nic dla mnie takiego nie zrobił, byłam zwykłą pierdoloną grupie i chuj obchodziłam innych. I nagle ty się pojawiasz. Wiesz jak to jest?
- Myślę, że wiem.- uśmiechnąłem się do niej i chwyciłem ją za rękę. Nie protestowała.- Nic nie próbuję na tobie wymóc, tylko pamiętaj, że będę stał za tobą murem, że będę dla ciebie oparciem i kurwa, przez ciebie staję się bardzie ckliwy, a w mojej głowie mam jebany mętlik.
Cicho się zaśmiała.
- To co ? Zostaniesz u nas na noc?- zapytałem. Uśmiechnęła się do mnie.
- Ale nie śpię z tobą na łóżku, bo źle się to skończy. Oczywiście dla ciebie.- powiedziała wbijając swój paznokieć w moją pierś. Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie.

//////////////Katy\\\\\\\\\\\\\\\\\

Światło! Widzę światło! I nagle ciemno przed oczami. Nie widzę nic. I znowu błysk światła. Co jest do cholery? Co się tu kurwa dzieje? Rozglądnęłam się dookoła. Nic nie widać. Aż nagle z tej ciemności wyłaniają się jakieś kształty. Widać neonowe napisy i oświetlone ulice. To dlaczego wcześniej było tak ciemno? Whatever. Pewnie i tak się nie dowiem.
Odwróciłam się do tyłu, żeby wybadać teren. Tak właśnie myślałam. Ślepa uliczka.
Ruszyłam w stronę głównej ulicy. Widać stąd "The Roxy" ,więc jestem pięć minut od domu. Już rawie wychodziłam na Sunset, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Przestraszyłam się, bo one rozlegały się z tyłu. Wcześniej nikogo tutaj nie widziałam. Serce podskoczyło mi pod gardło. Odwróciłam się w tamtą stronę. Jakiś mafiozo poprawiał swój kołnierzyk i co chwila patrzył na zegarek zniecierpliwiony. Nawet nie patrzył w moją stronę, jakby mnie nie zauważał. Nie jest jedyny.
Stukot. Ktoś tu biegnie. Nie no nie mogę tutaj dłużej stać, bo przecież jeszcze mnie zauważy! Wyszłam z zaułka i popatrzyłam na osobę, która biegła. Ej! Ja znam te włosy! Slash! Ty jebany zasrany sukinkocie! Co ty do cholery robisz?!? Poszłam za nim. Nawet mnie nie zauważył skręcając w ślepą uliczkę.
Widziałam, że rozmawia z tym kolesiem.
- Masz?- zapytał zdyszanym głosem.
- No inaczej mnie by tu nie było.
- Ile?
- 150 dolarów.
- Co?- powiedział Slash wyraźnie wkurzony.
- To co słyszysz. 150 dolarów.
- No dobra.- wyciągnął z kieszeni co było potrzebne. Chłopak przeliczył pieniądze i kiwnął głową, że się zgadza. Wyciągnął z torby woreczek i podał Slashowi. Tylko nie to...  Ruszyłam w jego stronę.
-Slash- krzyknęłam do niego. Nic. Głucha cisza. -Slash!!- wręcz wrzasnęłam. Totalnie nic. Jakbym była jakimś powietrzem. Stanęłam przed nim. Chciałam go popchnąć ,żeby jakoś zareagował. Nic. Ręce przeszły przez niego. No co jest?
Krzyknęłam znowu. Niestety totalnie zero reakcji. Nie miałam już siły.
Obudziłam się z niemym krzykiem na ustach. Po moich policzkach spływały łzy. Nawet nie wiedziałam, że płakałam. Nie czułam tego.
Brał heroinę. Znowu. Obiecał... Dlatego nie przyszedł ze Stevenem. Niby to tylko sen, ale mimo wszystko wiedziałam, że właśnie o to chodzi. On... Ja już nie mogę. Nie wiem czy dam radę, ale muszę się jeszcze upewnić. Jeden sen... To tylko spekulacje.
 Poszłam na dół ,żeby zrobić śniadanie. Nawet nie zeszłam ze schodów, a już było pełno śmieci. Wystarczyło, że się położyłam trochę wcześniej a Ci już impreza. Przewróciłam oczami. Rozrzucone butelki, pety i inne dziwne rzeczy, bliżej niekreślonego stanu. O i było Aerosmith, bo widzę tutaj jedną z chustek Stevena. Boże! Nie chcę tego sprzątać!
W salonie leżał Adlerek przyćpany tak, że chuj. Leżał ledwo żywy na fotelu. Wokół walały się butelki i papierosy.  Weszłam do kuchni. Bałam się tego bardzo,  bo po tym co widziałam w salonie... Trzeba zaryzykować.
Nie! Serio?!? Coraz gorzej z tym światem! Ja nie ustąpię. Będą to sprzątać dopóki kurwa nie zdechną. Nie będą mnie kurwa jak jakąś tanią sprzątaczkę uważać!
Na środku było stado much, bo komuś się się rozlał alkohol i jakieś czipsy się rozwaliły. No na prawdę! To, że jest to kuchnia nie znaczy ,że nie trzeba sprzątać! Ja im kiedyś coś zrobię.
No i dodatkowo jeszcze bezczelnie na blacie leżała strzykawka. Nawet komuś nie chciało się chować dowodów. Mam tylko nadzieję, że to nie jest Saul. Chodź w sumie, mam to już w dupie. Na prawdę mam dość tego, że ja myślę o wszystkim. Na prawdę zaczyna być to uciążliwe. Chłopaki kurwa w garść się wejście!
No nic. Stwierdziłam ,że nie ma bata. Napisałam karteczkę, że  nie ma mnie w domu do 17 a jak wrócę ma być czysto.
Poszłam na górę się przebrać i wybiegłam szybko z domu.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Gotten VI

Heloł!
Zacznę od tego, że stwierdziłam, ze przydałoby się coś dodać. Tomacie Gotten numer 6! No i też od razu mówię, że nie sprawdzałam pisowni i szłam na "żywioł". Może poźniej poprawię, ale bardzo chcę dodać dlatego. PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY! No i jeszcze myślę, ze może będzie się podobać ;)
JESZCZE 3 DNI!!! <3 No nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć mojego Franusia i Slasha i Mylesa <3 No dobra! To tyle chyba! No nie wiem Może blablablablabla
xD
Okej
Dedykuje to... Hm... Ilusion, bo do grudnia się opierdala! xD
Masz. A i jestem ruda! To znaczy nie w realu, ale u Ilusion xD
Okej już nic więcej nie mówie!
ENJOY!
I sorry ,że nie jest jakiś długi,a le tak wyszło ;)
Wiki
______________________________________

Mijał tydzień za tygodniem ,a ja ciągle nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Że ja i Slash? Poprostu.. Ah!
Mój wywiad spodobał się w gazecie i oczywiście dostałam umówiona podwyżkę. Rozmowa ukazała się dwa tygodnie po spotkaniu. Ile musiałam się namęczyć nad edytowaniem... Ale udało się, a wydawca jest zadowolony.
Charlie w tym czasie oświadczył się Mary i imprezowaliśmy w trójkę przez cały wieczór. Nie tylko ich sukces ,ale i także mój mały sukcesik. Było dużo alkoholu i muzyki. Zmyłam się jednak przed północą ,żeby mogli sobie świętować we dwójkę. Nie chciałam poprostu przeszkadzać.
Aktualnie leżę sobie w wannie i odpoczywam po ciężkim tygodniu. Teraz to piszę artykuły bardziej "ambitne". Tak jakby mnie awansowano. Nawet nie wiecie jakie to wyczerpujące. Niby dziennikarz to wolny zawód jednak trzeba wiele wyrzeczeń i pracy oraz wolnego czasu, aby artukuł, flieton, czy głupia notka prasowa miały to coś, co sprawi, że czytelnik będzie cię uwielbiał. To nie jest na prawdę takie łatwe.
Stwierdziłam, ze nie mogę się dłużej moczyć w wannie. Wstałam i szybko się ogarnęłam. Nie minęło pięćc minut a ja już wychodziłam z łazienki. Uwielbiam tak sobie siedzieć i rozmyślać leżąc w ciepłej wodzie relaksując się. Wrzuciłam brudy do kosza i zasiadłam w swojej piżamie przed telewizorem. Akurat włączyło się Mtv.
- ...ver ogłosiła, że Scott Weiland już nie zagra z grupą.- usiadłam zaciekawiona. Podgłośniłam telewizor.- Członkowie zespołu nie chcą komentować, ale od ich rzecznika prasowego wiemy, że Velvet Revolver straciło swojego wokalistę z powodu jego nałogu. Niedługo pewnie zespół będzie poszukiwał nowego wokalisty. Ale na razie działalność zespołu jest zawieszona. Ich ostatni koncert odbył się wczoraj w Amsterdamie...
Teraz to już nie słuchałam co mówi. Velveci się... skończyli?!? A tak niedawno rozmawiałam ze Slashem i mówił, ze mają problemy ,ale będą z nimi walczyć... No dobra to było miesiąc temu, ale mimo wszystko... Mam nadzieję, ze nie będzie zastoju w karierze chłopaków.
Westchnęłam cicho. Postanowiłam, że naleję sobie wina. Białe. Nie przepadam, za czerwonym. Może jeszcze nie trafiłam na takie, które mnie ujmie. Tak samo jak faceta... Eh.. Nie myśl o tym.
Ale w sumie to dziwne. Wydawało mi się, że kocham Jamesa. No w końcu był ideałem. No dobra nie do końca, ale był jako takim ideałem. No i zerwałam z nim. Fakt. Ale jakoś mnie to nie obeszło. Serio myślałam, żę go kocham. Ale kiedy przyszło co do czego to machnęłam na to ręką. Nie rozumiem tego... Czy uczucia da się tak wyłączyć?
Zasiadłam znowu na kanapie i upiłam łyk wina. No i co będzie z chłopakami. Znając Slasha pewnie zaraz coś nagra, Duff może będzie znowu grał w Loaded, Matt...na pewno się o coś zachaczy, w końcu perkusiści są bardzo pożądani. Dave... jest mało znany. Obawiam sie, ze moze się mu nie udać.
Popatrzyłam na ekran. Puszczają jakiś denne seriale na mtv. Coraz gorzej z tą telewizją... Pusciłam BBC i stwierdzając, że nic ciekawego się nie stało wyłączyłam to beznadziejne pudło grające.
Powyłączałam wszedzie światło i poszłam do pokoju. Mam jutro wolne, więc... pierdole idę spać. Ułożyłam się wygodnie ,uśmiechnęłam się do siebie i wyłączyłam budzik w telefonie. Zamknęłam oczy i już odpływałam w kainę snów ,gdy nagle...

Wake up
Grab a brush and put a little (makeup)
Hide the scars to fade away the (shakeup)
Why'd you leave the keys upon the table?
Here you go create another fable

-Kurrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrwa!-krzyknęłam. Wzięłam telefon. Nieznany numer.- No super- powiedziałam.- Halo.
- Rose Miller?- zapytał kobiecy głos.
- Przy telefonie,a kto..
- Perla Hudson.- na dźwięk tego imienia, az odechciało mi się spać. Podniosłam siię do pozycji siedzącej.- Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze.
- Naprwdę nic się nie stało. Jeszcze nie spałam.- takie drobne kłamstewko, ale dla Perli wszystko.
- To mi się udało- powiedziała, słychać było ,że uśmiechnęła się do słuchawki.- Muszę pani powiedzieć, że na prawdę już nie wiemy co mamy robić, dlatego mój mąż sobie przypomniał o czymś co pani powiedział kiedyś. Wiem trochę mącę, już przechodzę do rzeczy.- jej żeczywiście zaczynam się powoli gubić. Perla zaśmiała się cicho.- Na prawdę przepraszam. Strasznie głupio mi o to prosić. Mój mąż... Nie ważne. W każdym razie czy byłaby taka możliwość, żeby pani zaopiekowała się chłopcami? Strasznie głupio mi pytać, ale na prawdę jest pani ostatnią deską ratunku. Jutro przyjeżdżamy do Nowego Jorku i musimy wyjść wieczorem, a chłopcy nie mogą zostać sami. Niania się rozchorowała, a nikt inny nie może... I wtedy Saul przypomniał sobie, że jest jeszcze jedna osoba, której można zufać w sprawach dzieci. Ty.
O mój boże! To się nie dzieje naprawdę.
- Hm...- zaczęłam.
- Wiem, to było głupie. To będę musiała poszukać kogoś...
- Przepraszam, że przerywam- powiedziałam.- Jak dla mnie nie jest to problem. Jutro mam wolne, więc spokojnie, a z Cashem całkiem dobrze się dogaduję, więc nie ma problemu.
- Dziękuję Ci , dziękuję! Naprawdę nie wiesz ile to dla nas znaczy. Na prawdę nie mogę uwierzyć. No i strasznie się czuję wykorzystując panią. Na prawdę.
- Nie ma sprawy, dla mnie to przyjemność.- uśmiechnęłam się do słuchawki.
- Cash cały czas o pani mówi. A tak na prawdę to spędziliście jakieś dwie godziny. Urzekłaś go tym.- obie się zaśmiałyśmy do słuchawki.- Dobrze to ja do pani zadzwonię jak będziemy lecieć.
- Proszę mówić mi Rose. Na prawdę czuję się dziwnie.
- Jasne. To jeszcze obgadamy to wszystko jak będziemy na miejscu.
- Dobrze. Nie mogę się już doczekać.- na prawdę to powiedziałam?
- Haha to do usłyszenia. I przepraszam jeszcze za późną porę. Dobranoc.
- Do jutro i dobranoc.- powiedziałam rozłączając się.
Teraz to ja chyba już nie zasnę.

*******

Nie mogłam długo zasnąć po rozmowie z żoną mojego idola. Ta sytuacja jest... BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO dziwna. Ale mimo wszystko Slash wywiązał się z "umowy". Mówił, ze wynajmie mnie jako opiekunkę do dzieci. W sumie beznadziejna sytuacja, że niania zepsuła sprawę. Ale ja zyskuję. I to bardzo. Ciekawe czy będą mieć limuzynę. Oooo... Przejechałabym się.
Dobra muszę przestać myśleć o takich błahostkach, chodź dla nich pewnie tak właśnie jest.
Popatrzyłam na zegarek 8. Czas wstawać! Nie wiadomo o której tutaj będą. Wzięłam błyskawiczny prysznic, umyłam zęby i przebrałam się. Wybiegając z łazienki chwyciłam telefon. Dostałam sms'a.
"Lądujemy o 10 w Queens. Perla"
Okej mam jeszcze pół godziny, bo jedzie tam się godzinę. Zrobiłam sobie szybkie kanapki i wyciągnęłam kawę z lodówki. Tak w sumie to był taki jogurt o smaku kawy. Ale i tak pomaga.
Wrzuciłam do torebki. Jeszcze klucze telefon słuchawki pieniądze i... Wszystko! Okej mam jeszcze 10 minut do wyjścia. Wdech wydech. Uspokój się dziecko drogie! Wyszłam pięć minut przed czasem. Dobra. Kogo to obchodzi. Szybko złąpałam taxi "kradnąc" ją jakiemuś kolesiowi, ale przeprosiłam! I to się liczy.
"Sorry guy we're in NY city!"
Anyway.
Nawet nie było takich potwornych korków w stronę Queens. Poprostu szczęście mi dzisiaj dopisuje. W samym centrum staliśy dwadzieścia minut w korku, ale i tak to mało. O równej 10:06 byłam na lotnisku. No i co teraz? Przecież to nie jest jakieś tam mini lotnisko.
Zaczęłam się kręcić wokół własnej osi. Co mam zrobić!? A no przecież! Teleofn!!!!!
Zaczęłam szukac w torebce mojego elektronicznego urządzenia*. No,ale wiecie jak to damska torebka- nic tam nie znajdziesz. Znalazłam jakiś parapet. Wysypałam wszystko. O jest! Wyciagnęłam telefon z torebki i wybrałam numer Perli. Miałam teleofn między uchem ,a ramieniem dzięki czemu mogłam schować resztę moich pierdółek.
- Halo?- usłyszałam z drugiej strony.
- Dzień dobry tutaj Rose.
- O cześć Rose! My już właśnie wysiadamy z samolotu. Licząc odprawę będziemy za jakieś... 10 minut? Tak myślę.
- Dobra to ja będę czekać.- powiedziałam.
- Okej do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
I rozłączyłam się. No i teraz trzeba dowiedzieć się gdzie mam iść.
- Przepraszam- zapytałam dziewczynę w recepcji.- Wie pani gdzie jest wyjście pasażerów lotu z Los Angeles?
- Ale któego?- zapytała. O boże skąd mam wiedziec takie rzeczy...
- Tego któy lądował o 10..- liczyłam na to , że to coś pomoże.
- Tam koło windy skręci pani w prawo. No i to jest koło schodów.
- Okej dziękuję.- powiedziałam i ruszyłam w skazaną stronę.
No i tłum ludzi. Kilku reporterów. Skąd oni wiedzą? No tak, oni wszystko wiedzą. W końcu sama dobrze wiem. O ! A tam ten to nie Bob z piętra niżej? Tak to on. Pomachałam do niego.
Uśmiechnięty odmachał.
No to teraz tylko czekać. Weszłam w między czasie na facebooka. O James zmienił status na w związku. Ha! Nie wiedziałam, że tak szybko się pozbiera.
Usłyszałam szmer i pikanie fleszy. Więc już są. Chwila dla reporterów i wychodzą.
Od razu zobaczyłam jak mały Cash do mnie leci. Przyczepił się do moich nóg.
- Rosssse!- powiedział przytulając się o mnie.
- Hej maluchu.- powiedziałam przytulając się do niego.
Popatrzyłam do góry i zobaczyłam całą rodzinkę Hudsonów.
Slash i Perla trzymali się za ręce, a London, był taki wycofany.
- Cash- zaśmiała się Perla widząc co robi chłopiec. Odsunął sie ode mnie i poszedł w stronę mamy.
- Dzień dobry.- powiedziałam uśmiechając się do nich. Wyciągnęłam w ich stronę rękę. Każdy z nich ją uścisnął. Popatrzyłam na Londona- Hej. Jestem Rose, a ty pewnie London.- powiedziałam podchodząc do chłopaka i dałam mu rękę do uściśnięcia. Tak też zrobił.
- Tak- powiedział niepewnie.
- Dobra.- powiedziała Perla.- Pojedziemy teraz razem do hotelu i tam obgadamy wszystkie szczegóły, bo wiesz tutaj- opatrzyła ostentacyjnie wokół- jest to niemożliwe.
- Dobzre -powiedziałam uśmiechając się. Wyszliśmy przed lotnisko, a tam... Przed budynkiem stał hummer! Dokładnie limuzyna! Jej! Moje marzenie się spełni! Pojadę limuzyną i to jeszcze HUMMERA!!
Wsiedliśmy i odjechaliśmy siną w dal.
_____________________________
*sformułowanie mojej "ukochanej" p.Panek- nauczycielki angielskiego