Hej! No to napisałąm swoją pierwszą jednorazówkę! Aa.. No dobranie wiem, czy się spodoba czy nie. Na pewno jest przydługawa, dziwna i pewnie dużo w niej błędów. Mój tata śmiał się z mojego pomysłu, ale ja uważam, że to niesamowite by było. Zresztą sami zobaczycie. Wgl na pewno jest dużo błędów, bo nie chciało mi się kilka razy czytać ;p
Proszę o komentarze dobre i złe, bo to pomaga w tworzeniu. Dziękuję za uwagę! ;)
A i właśnie macie World on fire? Ja mam i się nią jaram chodź szczerze nie podoba mi się to, że aż jest na niej 17 piosenek. Jak dla mnie przesadzili z tą ilością i kilka mogło by zniknąć ;)
Anyway ENJOY PEOPLE ;)
Wiki
World on fire
- I tą piosenką kończymy dzisiejszą audycję-puściłam piosenkę trochę bardziej popową niż zwykle, mianowicie Brutney Spears "Till the world end". Może po krótce się przedstawię. Jestem Anastazja , mam 34 lata i muzyka jest moim życiem. Jak możecie się domyślić pracuję w radiu. To jest to co zawsze chciałam robić. Łącze moje gadulstwo i miłość do muzyki. Uważam, że to idealne miejsce dla mnie.
Odłożyłam słuchawki na pulpit i wyszłam ze studia. Przybiłam piątkę z Frankiem i wyszłam na korytarz.
- Hej Melissa- przywitałam się z moją zamienniczką. Popatrzyła na mnie wrogo i powiedziała tylko "Cześć". Tak możecie się domyślić nie pałałyśmy do siebie miłością. To bardzo skomplikowana sprawa, ale powiem tylko tyle ,że ciągnie się już od studiów.
Zanim wyjdę postanowiłam zrobić sobie kawę. Nastawiłam wodę, wyciągnęłam kubek , wsypałam dwie łyżeczki kawy oraz cukru i czekałam. W między czasie obok naszej kuchni przeszło kilka osób witając się ze mną. Zalałam sobie kawę i pomieszałam energicznie łyżeczką. Odwróciłam się w stronę drzwi i kubek prawie mi wypadł z ręki. Przede mną stał nie kto inny jak sam Myles Kennedy!!
- Dzień dobry.- machnął mi ręką na powitanie.
- Witam.- powiedziałam otrząsając się z transu.- Y...y... w czymm... mogę pomóc?- zapytałam lekko się jąkając, co ani trochę nie było do mnie podobne.
- Potrzebuję się zobaczyć z...- popatrzył na notesik- Anatazją Smith.
- Stoi przed tobą- powiedziałam uśmiechając się.
- O to bardzo dobrze- uśmiechnął się. Nie wiedziałąm czy wziąc to za komplement czy coś.- Miałem przyjść do ciebie w dwóch sprawach. Niestety mój menadżer poprosił mnie, żebym się sam wysilił i o to poprosił.
- Zapowiada się ciekawie.- powiedziałam krzyżując ręce na piersi. Od razu pomyślałam sobie chyba o najgorszym. Że w sumie to zwykła gwiazdeczka. No ,bo wiecie.... . To jest Myles Kennedy. Kocham go. Ubóstwiam! Ale myślałam, że będzie... inny. Anyway. Podeszłam do chłopaka bliżej.
- Z mojego "wywiadu środowiskowego" dowiedziałem się, że twoją audycję słucha najwięcej ludzi. Ja wydaję teraz nową płytę. Nosi tytuł "World on fire" i tak samo nazywa się singiel. Chciałbym cię poprosić o puszczenie mojej piosenki w twoim programie. Chyba cała Ameryka cię słucha- uśmiechnął się do mnie. -Ja także.
- O!- byłam mile zaskoczona.- Ale się podlizujesz.- pokazałam mu język.- Dobra, jasne. Słyszałam o nowej płycie. Ale takie pytanie techniczne: Dlaczego nie poprosiłeś ludzi z wytwórnii od reklamy? Raczej w taki sposób się to załatwia.- powiedziałam uśmiechając się.
- Jeżeli mam być szczery to chęć poznania cię była silniejsza- uśmiechnął się zalotnie. Zaśmiałam się.- No wiesz kiedy menager powiedział, że muszą jeszcze pofatygować się do was pomyślałem, że się wybiorę. I powiem, że się nie zawiodłem- i znowu ten czarujący uśmiech. Dlaczego on mi to robi? Za każdym razem kiedy on to robił miękły mi nogi. Bałam się, że zaraz upadnę z tą kawą na niego... A właśnie! KAWUSIA. OMOMOMOMOMOMOM! Upiłam łyczek i poczułam się jak w raju.
- Hahahahahaha- zaczął się śmiać Myles. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.- Widzę, że kawa to twój afrodyzjak.
- Tak. Nie ma nic lepszego od niej -zaczęliśmy się razem śmiać.- A druga sprawa?- zapytałam
- Proszę?- zapytał lekko zdezorientowany.
- No mówiłeś o tym, że masz do mnie dwie sprawy. Jedna to "World on fire",a druga...
- Ah, no tak- powiedział prypominając sobie, po co tak na prawdę tu przyszedł.- Miałem jeszcze poprosić o krótki wywiadzik. Nie musi być ze mną. Może być ze Slashem, Brentem lub Todem.
- Hm... Muszę się nad tym zastanowić.- powiedziałam udając, ze się zastanawiam. - Nie no, jeżeli mój przełożony się zgodzi to jak najbardziej.- powiedziałam. Mężczyzna był wyraźnie zadowolony, że nie odmówiłam.- A teraz jeśli pozwolisz...- powiedziałam pokazjuąc kubek z kawusią.
- Ah, tak jasne. Smacznego.-powiedział uśmechając się do mnie.- A i dziękuję, za pomoc.
- Nie ma za co.
- No i musimy kiedyś wyskoczyć na kawę.- wyszczerzył swoje białe zęby. Zaśmiałam się cicho.
- Jasne.- uścisnęłam mu dłoń.
- To ja idę do twojego szefa. Do widzenia.
- Pa!- machnęłam mu na pożegnanie. Jednak ten Myles jest bardzo sympatyczny. Szkoda, że ma żonę... I jest ciutkę starszy.
Wreszcie mogłam uraczyć się smakiem cudownej kawy. Kiedy poczułam ten boski smak na języku... ah... znowu poczułam się jak w raju.
Nie minęła minuta, a moja kawa znikła. Niestety, ale wiedziałam, że kiedyś ten koszmar się spełni. Ale trzeba iść do przodu nie załamywać się. W końcu w domu też mam ekspres do kawy.
Usmiechnięta i zadowolona z mojego "odkrycia" wróciłam (wreszcie!!) do domu.
Robiłam to co zwykle. Wypiłam latte (tak jestem dziwna), przebrałam się w dresy i właczyłam muzykę. Siedziałam przy książce. Dokładnie przy kryminale "Chemia Śmierci" mojego ukochanego pisarza, kiedy zadzwonił telefon. Niechętnie oderwałam się od Davida Huntera, który właśnie dochodził do tego kto zabił mężczyznę. Zobaczyłam na wyświetlacz "Dereck". Z lekkim ociąganiem odebrałam telefon.
- Halllllo- powiedziałam to znudzonym tonem. Wiedziałam, ze bardzo tego nie lubi.
- Mogłabyś się lepiej odnosić do twojego chlebodawcy.
- Nie- powiedziałam. Spokojnie, nie jest w stanie mnie wylać. Za dużo kasy mu daję.
- Nie zapominaj się.-upomniał mnie. Przewróciłam oczami.
- Co chciałeś?-zapytałam prosto z mostu. Chciałam, zeby jak najszybciej skończyła się ta rozmowa.
- Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Od której zacząć?
- Błagam nie przedłużaj tej już męczącej rozmowy.
- Dobra, czy zła?- nieodpuszczał. Głosno westchnęłam.
- Zła.- odparłam szybko.
- Jutro musisz zostać na antenie godzinę dłużej, bo Melissa, ma lekarza , czy coś...- powiedział. Przez "lekarz", miał na myśli swoją fryzjerkę i manikirzystkę.- A dobra jest taka, ze jutro masz wywiad. Sam Myles Kennedy powiedział, że wolałby ,żeby to on brał w nim udział niż któryś z chłopaków.
- Ok, wszystko?- zapytałam znudzona.
- Chyba...- słyszałam przewracanie kartek.- Tak wszystko.
- Pa- i nie słuchając co mi odpowie rozłączyłam się. Miałam kurczę dość tego zgreda. Pieniądze dla niego to wszystko. Dosłownie.
Ale w sumie ucieszyłam się z wiadomości, że to właśnie z Mylesem, będę przeprowadzać ten wywiad. Nie wiem, czy z innymi czułabym się tak swobodnie jak własnie z nim.
Po rozmowie, postanowiłam pobiegać. W koncu ruch to zdrowie, nie? Ubrałam buty do biegania i wybiegłam na zewnątrz
**********
- Wiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiitam!- krzyknęłam do mikrofonu, zakładając słuchawki. - No i jak tam? U mnie dzień zaczął się bardzo pozytywnie... No dobra. Był jeden wyjątek. Ta pojeb.. przepraszam.- wystawiłam język do Franka.- Ta GŁUPIA- specjalnie podkreśliłam to słowo.- pogoda. Czy u was też jest tak gorąco, że ledwo da się wytrzymać? Dlatego poprawię wam humor, bardzo pogodną piosenką. Mam nadzieję, że tą pogodę w jakiś sposób naprawi.- Frank puścił już wcześniej ustaloną przeze mnie piosenkę The Beatels "Here comes the sun" turu ruru...
- Frank następna będzie nasza nowość- krzyknęłam otwierając drzwiczki nas oddzielające.
- Dobra, nie wrzeszcz tak. Chcesz kawy?- zapytał, ale jednak widząc moją minę musiał się domyślić odpowiedzi. - Alfred idzie do Starbuksa.
- Oooo....-powiedziałam usmiechając się chytrze- to niech kupi mi mochę i ciastko, jakiekolwiek.
- Dobrze już się robi- powiedział Frank pisząc sms'a- za chwilę wchodzisz.- Jak on to robi, że jednoczesnie pisze sms'a i widzi co ma się stać , na tym dziwnym komputerze.
- Już biegnę.- powiedziałam i tak też zrobiłam. Usiadłam i po chwili zapaliło się czerwone światełko, które oznaczało, że wchodzę na antenę.- I jak? Poprawiło humorek? Niestety nie wiem jak z pogodą, bo tutaj nie mam okien. Czuję się jak..- chwilka zastanowienia- jak kret.
Dziwne porównanie, ale co tam. Mam nadzieję, że rozumiecie. Anyway. Mam taką sprawę do was. Dzisiaj słuchamy nowej piosenki. Zaraz owiem kogo. W każdym razie zaraz puścimy ją TOTALNIE premierowo! Komentujcie na facebooku, twitterze lub na naszej stronie internetowej! No i będziemy dzisiaj rozmawiać z wokalistą tego zespołu... chodź może lepiej nazwac to projektem?Nie wiem, na prawdę, ale o to zapytamy naszego gościa. Jednak to dopiero za godzinę, a teraz "World on fire" !
Ściągnęłam słuchawki i oparłam się o fotel. Włączyłam na lapku facebook'a i twittera. Już pojawiły się jakieś komentarze pod postem.
"Zajebista!"
"Długo nie musieliśmy czekać na nowy kawałek Slasha, Mylesa i konspiratorsów! Pierwszy raz słyszałam, a już uwielbiam!"
"Kiedy nowa płyta? Mam nadzieję, ze szybko"
I wiele innych tego typu. Usmeichnęłam się z powodu tego jak została dobrze odebrana nowa piosenka.
-A teraz zapraszamy do rozmowy naszego gościa specjalnego! Witam cię Myles-powiedziałam uśmiechając się do niego. Odwzajemnił uśmiech i powiedział "Cześć".- Jak się czujesz?
- A świetnie.-powiedział- Rano miałem mały problem z otworzeniem oczu, ale moja żona mi pomogła. Oblała mnie wodą. Dzięki kochanie.- oburzył się. Zaśmialiśmy się cicho.
-Hah! Pozdrawiamy wybrankę Mylesa. Wracają, własnie dzisiaj daliśmy naszym słuchaczą usłyszeć wasz nowy kawałek. Było dużo pozytywnych komentarzy. I wiele pytań związanych z płytą... Także zacznijmy od tego. Kiedy płyta?
- Wiesz razem ze Slashem już kończymy pracę nad krążkiem. Zostały nam... ze trzy kawałki. Myślę, że uporamy się z nimi do września. Na razie nie mgę powiedzieć nic więcej, bo sam nic iwęcej nie wiem.
- Pierwszy raz chyba nie mogę się doczekać września. W każdym razie jak dzielisz nagrywanie płyty ze Slashem ,a koncertowaniem z Alter Bridge?
- No wiesz nie jest łatwo. Często muszę grać koncert w jednym stanie USA ,a następnego dnia muszę być trzy stany dalej. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że robię to co kocham. A teraz jak skończymy to wszystko , będzie łatwiej. Do połowy sierpnia ustalone mamy koncerty Alter, no i w między czasie ze dwa koncertyze Slashem i konspiratorami. Ale dla mnie to przyjemność.
- Rozumiem, że jesteś bardzo zabiegany.
- Tak bardzo- uśmiechnął się. Dobrze ,że siedzę, bo inaczej to bym upadła.
- Na razie przerywamy rozmowę, aby posłuchać kilku piosenek zaproponowanych przez naszego gościa Mylesa Kennediego!!
W słuchawkach słychać było "Watch over you" Aler Bridge. Ściągnęłam słuchawki z uszu i odłożyłam na pulpit.
- Świetnie na razie wyszło- powiedziałam- Denerwujesz się?
- Nie, nie za bardzo. Przy tobie jakoś nie potrafię. Nie jesteś typową dziennikarką.- czy to komplement? Myślę, że tak. Usmiechnęłam się szeroko.
- Jeżeli to był komplement to bardzo dziękuję.
- No jasne, że był. - rozległo się pukanie w szybę.
- Chcecie kawy?- zapytał Frank. Popatrzyłam na niego jak na debila.- Myles?
- Chętnie.- powedział śmiejąc się.- Jesteś potworna.-
-Ej!-powiedziałam- Wcale nie.- udałam oburzoną.
- Tak, chciałas go zabić wzrokiem.- mrugnął do mnie.
- Nie prawda.-powiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem. W sumie musiłąo to śmiesznie wyglądać.
- Nie obrażaj się.- powiedział kładąc mi ręcen na ramionach.- przeszedł przeze mnie taki ...dreszcz. Odwróciłam się w jego stronę. Nasze tarze dzieliłokilka centymetrów. Moja wyobraźnia podpowiadała wiele scenariuszy. Myślę, że każda dziewczyna tak ma. Ale chwilę potem uświadomiłam sobie, że ma żonę. I ją kocha. Wiem to. Czuję. Musiałam jakoś to przerwać. Nagle poczułam lekkie drganie, jeżelimożna to tak nazwać.
- Czułeś to?-zapytałam rozglądając się po bokach.
- Tak..- i w tym momencie znowu zatrzęsło się. Prawie spadłam ze stołka. Zobaczyłam, że zapaliła się czerwona lampka. Szybko chwyciłam mikrofon.
- Nie wiem jak wy, ale u nas coś się dzieje. Może to trzęsienie ziemi- prawie upadłam bo przybrało na sile.- O BOŻE! Jeżeli możecie chowajcie się pod stół czy biurko! Miejmy nadzieje, że zaraz przejdzie. Tym czasem puścimy jakąś muzykę.
Usłyszałam w tle "Whole world is watching" Whithin Temptation i Piotra Roguckiego.
-Myles pod stół!-krzyknęłam i oboje schowaliśmy się pod stół.
- An!-słyszałam krzyk Franka- Uciekajmy! To nie słabnie!
Musieliśmy szybko wygrzebać się spod naszego schronienia. Wybiegliśmy na korytarz, wiele osób biegło do wyjścia. Nikomu nie chciało się czekać na windę, więc biegali po schodach. Pewnie i tak nawet nie działa. Widać było, że wysiada prąd. Działo się coś i to na pewno coś wielkiego. Zaczynałam się bać. Chwyciłam Kennediego za rękę i przeciskaliśmy sie przez tłum razem. Kiedy udało nam się wybiec z budynku, nie mogłam oczom uwierzyć. Czegoś takiego nigdy nie widziałam. Przewrócone latarnie i rozwalone cysterny (?) z których woda wytryskiwała ze 2 metry w górę. Ziemia ciągle drżała, budynki zaczynały się trząść. Wszędzie wirowały śmiaci i jakiś pył. Niebo przybrało lekko brązowy kolor. Było gorąco i duszno. Myślę,że było z 40 stopni... Czułam się na pystyni mimo, że byłam w mieście... JAK TO MOŻLIWE? Zaczyna mi się kręcić w głowie. Może to od tego upału? A może od tych wrażeń i strachu? A może to spowodowane jest... tym, że nie wiem co robić? Jednego byłam pewna. Dzieje się coś naprawdę niedobrego. I boję się, że skończy się niedobrze.
Biegliśmy. Sama nie wiem gdzie. Biegliśmy gorącymi ulicami Chicago. Od budynków czuć byłostraszny żar. Ale cały czas się robiło coraz goręcej...
- An gdzie my właściwie biegniemy?- usłyszałam zasapany z tyłu głos Mylesa.
- Myles- powiedziałam zwalniając. -Nie mam pojęcia. Rzadnej cholernej myśli. Pierwszy raz nie wiem co robić!-powiedziałam zdenerwowana załamując ręce- Nigdy nic mi aż tak nie szło po mojej myśli! Zwykle w jakiś sposób wiedziałam co mam robić. Miałam swoje życie w garści! A teraz- powiedziałam pokazując na budynek za nami- wszystko się sypie.
I jak na zawołanie budynek zaczynał się powoli kruszyć. Widac było odpadający strop.
Myles mocno mnie przytulił.
- Myślisz, że czuję się pewniej niż ty?-zapytał patrząc na mnie.- Oczywiście, że nie! Jestem tak samo przerażony jak ty i nie wiem co mamy robić, ale coś musimy zrobić.
- Jak myślisz co to może być?- zapytałam niepewnie ,patrząc na niego z przerażeniem i bojąc się odpowiedzi.
-Apokalipsa.
Poczułam jak łzy wzbierają pod powiekami. Czułam już jak lecą mi po policzkach, jednak nic takiego się nie działo.
- Musimy z tąd uciekać.- powiedział Kennedy.
- Ale gdzie?- zapytałam przestraszona.
- Nie wiem...- popatrzyłam za nas. Ten budynek, który się sypał teraz zaczął się rozwalać. Zaczęliśmy biec w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie wyprzedziłam muzyka. Bałam się o niego. Co chwilę się odwracałam krzycząc, żeby biegł szybciej i patrzyłam gdzie jest. A temperatura rosła i rosła...
Bylismy jakies trzysta metrów od zawalającego się budynku, kiedy ten runął. Słychać było huk. Wielki tuman kurzu i pyłu wziósł się na jakieś trzy metry do góry. Poczuliśmy podmuch uderzający w nas. Na szczęsćie nie był mocny. W sumie to nawet nam pomógł, biec szybciej. Nogi mnie już paliły ,więc zatrzymałam się. Myles zrobił to samo. Zauważyłam z dala jakąś witrynę sklepową ,w której były telewizory. Podeszłam bliżej.
- U...A! Rat... się ,to j... ..ec ...at. FBI mó.. ,al.. ..wni! TO KONIEC! - w telewizji przerywało koszmarnie jednak dlaczego to zdanie można byłło usłyszeć. Myślę, ze to nie był przypadek. Myślę, że Bóg jeśli istnieje własnie daje nam znak. To Apokalipsa. Czterej jeźdzy zeszli już na ziemię. Temperatura coraz bardziej mnie zaczynała dobijać. Cała ta sytuacja zaczyna mnie dobijać. Boje się! KURWA BOJE SIĘ! Nie wiadomo czy przeżyjemy. Jaki to wogóle absurd. Spędzam ,prawdopodobnie, oststnie chwile swojego życia z moim idolem. Jakim głupim trzeba być, żeby miec takie szczęście? Zadaję dobre pytania, ale nie jest to czas na takie głupie myśli.
- Myles- zaczęłam odwracając się w jego stronę- co robimy?
- Mam na prawdę straszny mętlik w głowie. Z jedej strony zastanawiam się ,do cholery c mamy zrobić, z drugiej myślę o swoim całym życiu. Skoro to jest już koniec...
- Przestań!- powiedziałam chwytając go za ramiona i potrząsając nim lekko- N I E P O Z W A L A M ci tak myśleć! Musimy uciekać. Nie ważne, że ziemia cały czas się trzęsie, że temperatura niedługo będzie wynosić jakieś 60 stopni. Musimy przeżyć! Rozumiesz?
- Jasne, ale co my mamy zrobić?!?- zapytał jednocześnie wściekły i zrezygnowany.
- Nie, wiem kurwa, nie wiem- powiedziałam przejeżdżając ręką po włosach- Ale wiem, że musimy gdzieś iść.
- Zastanawia mnie jeszcze jedno. Gdzie się wszyscy podziali?- zapytał. Rozglądnęłam się w okół. Rzeczywiście ani żywe duszy. Mimo, że było cholernie gorąco to przeszedł mnie dreszcz.
- Myles?- zapytałam przerażona.
- Tak-powiedział przybilżając się do mnie.
- Jeżeli to ma być koniec, mogę ci coś powiedzieć?
- Jasne.
- Boje się. Kurewsko się boję.
- Nie tylko ty.- powiedział i przytulił mnie do siebie. Rozpłakałam mu się w ramię. Na prawdę teraz byłam przerażona nie na żarty. Kennedy mocniej mnie objął i teraz to rozpłakałam się na dobre. Zaczął delikatnie mnie gładzić po plecach i uciszać. Co chwila szeptał mi jakieś pocieszające gadki. Z każdą taką myślą coraz bardziej robiłam się spokojna.
Schowaliśmy się w parku. Niestety trzęsienie ziemi nie ustało. Nie mieliśmy żadnych pomysłów. Wiem, ze to Apokalipsa i w ogóle, ale myślę, ze skoro to koniec to jak możemy sie uratować?
Rozmawialiśmy bardzo niezobowiązująco. O muzyce, trasie Alter Bridge, radiu, czy też o byłych. Tak rozpamietujemy przeszłość kiedy nasze istnienie właśnie się kończy.
Trzęsienie ziemi się nasiliło. Popatrzyłam na Mylesa. Podnieśliśmy się z trawy i odeszliśmy kawałek dalej. I dobrze, bo właśnie ziemia zaczęła się rozstępywać.... CO? ZIEMIA? Ja pierdole! Nie wierzę. Zaczęliśmy biec, abyśmy nie wpadli. Chodź jak tak sobie myślę to nie wpadlibyśmy, ale instynkt kazał uciekać. Teraz raczej nie zastanawiamy się nad tym co mamy robić. Wszystko jest instynktowne. Zatrzymaliśmy się. Ppatrzyłam w miejsce z którego ucielkiśmy. Budynki, które były w miejscu, gdzie szczelina sięgała, zapadły się. Poczułam jak ziemia pod moimi stopami ucieka. Coś tu nie gra. Popatrzyłam do przodu i zauważyłam, ze ziemia się osówa w przepaść. Chwyciłam Mylesa za rękę i pobiegliśmy w inną stronę. Znaleźliśmy miejsce, w którym (jak na razie) nie działo się nic. Usiedliśmy na chodniku.
- Jak myślisz co stało się z innymi ludźmi?- zapytałam.
- Myślę, że mogą przeżywać to co my.- ścisnął mnie za dłoń. Od razu poczułam się lepiej.
- Zastanawiasz się może...- powiedziałam spuszczając głowę- co robi twoja żona?
- Nie, bo myślę o kimś innym- powiedział z dużym entuzjazmem, tak, ze musiałam na niego popatrzeć. Myślę, że moja mina była bezcenna.
- Niby o kim?
- O tobie- powiedział i pochylił się w moją stronę. Musnął swoimi wargami moje. Tak bardzo delikatnie. Potem nasze wargi przywarły do siebie i całowaliśmy się. Ja jednak zachowałam zdrowy rozsądek i odsunęłam się od niego.
- Co jest?-zapytał Myles.- Źle całuje?- zapytał uśmiechając isę do mnie.
- Nie, nie o to chodzi.- powiedziałam.- Ale my tak nie możemy, ty masz żone...
- Anastasia- zaczął łapiąc mnie za podbródek- Mamy właśnie apokalipsę. Jestem cholernie zmęczony i na prawdę pragnę tylko jednej przyjemności. Żeby cię jeszcze raz pocałować.
- Ale..- zaczęłam jednak nie dane było mi zakończyć. Myles położył palec na moich wargach.
- Nie ma ale... Jesteśmy ty i ja. Nikogo więcej. Jeżeli pozwolisz to teraz zrobię coś co ci się może spodobać.- powiedział uśmiechając się i całując mnie w usta. Zaczął bardzo delikatnie jednak z czasem ppocałunek stawał się bardziej namiętny i szalony. Całowaliśmy się coraz bardziej łapczywie. Nie myślałam już o tym ,że Kennedy jest żonaty. Liczyło się tu i teraz.
Całowaliśmy się dopóki ziemia ponownie się nie zatrzęsła bardzo mocno. Ten wstrząs rozdzielił nas. Upadłam na ziemię, a po przeciwnej stronie Myles. Uśmiechnęliśmy sie do siebie. Nagle poczułam ,że temperatura się podniosła, ale dużo bardziej niż wcześniej. Mina Kennediego pokazywała, że coś się dzieje. Obróciłam się za siebie i zobaczyłam, że budynek płonie. Otworzyłam szeroko usta nie wiedząc oc robić.
- Chodź!- krzyknął muzyk i chwycił mnie za rękę. Nie mogłam się ruszyć. Na szczęście Myles pociągnąl mnie za sobą. Gdybie nie on to pewnie spaliłabym się, bo właśnie palący budynek przybierał na sile. Biegliśmy i biegliśmy dopóki wierzowiec nie zniknął nam z oczu. Dopiero teraz potrafiłam się otrząsnąć z szoku. Dotarliśmy do jakiegoś skrzyżowania. Nigdy wcześniej tędy nie przechodziłam. Tutaj był chyba jakiś plac targowy, czy coś podobnego. W każdym razie ciągle tutaj było mnóstwo ludzi.
- O!- krzyknęła jakas starsza kobieta pokazując na nas - Ludzie!
Podbiegły do nas dwie kobiety .
- Jak się macie? Wszystko w pożądku?- zapytała kobieta na oko około czterdziestki w blond włosach, które były związane w prowizoryczny kok. Musiała być w pracy w jakiejś korporacji kiedy świat zaczął wariować, bo była ubrana w czarną garsonkę.
- Na razie w porządku- powiedziałam.- Jak wam się udało przeżyć? I co tu robicie? Ilu was tu jest?- zapytałam. Wiem, ze to dziwne, że tak zasypuję ich pytaniami, ale serio zaczęłam się bać o ludzkość.
- Jest nas około trzydziestu...- zaczęła starsza pani patrząc na kobietę obok szukając potwierdzenia.- Byliśmy w poblizu placu kiedy to zaczęło się dziać- pokazała ręką na okolicę.- Zbiegliśmy się tutaj, szukając jakiej kolwiek odpowiedzi. Niestety nic nie udało nam się ustalić. No oprócz jednego. Że to już koniec.
Kobieta załamała się i schowała twarz w dłonie. Kobieta w blond włosach złapała ją za ramiona tuląc do siebie.
- Tak na marginesie jestem Katerina- powiedziała.- A to jest Felicia. Musicie jej wybaczyć. Jej wnuki wpadły do jednej ze szczelin na jej oczach. Chciała za nimi wskoczyć, ale na szczęście niedaleko był Kenneth - jeden z nas- i zaprowadził ją tutaj. Przeżyła koszmar.
- Jezu- powiedziałam zakrywając usta dłonią.- To potworne.- Chwyciłam Mylesa za dłoń szukając u niego pocieszenia.
- Tak w ogóle dobrze byłoby jakbyśmy się przedstawili- powiedział- Jestem Myles Kennedy, a to Anastasia Smith.
- Miło nam- powiedziała Felicia.- Chodźcie do nas. Znaleźliśmy jakieś radio na baterie. Co jakiś czas mamy informacje co się dzieje w okolicy.
Poszliśmy w stronę "schronu". Zobaczyliśmy tam wielu ludzi siedzących wokół radia. Wszyscy popatrzyli na nas.
- To Anastasia i Myles. - wszyscy zaczęli nas witać, przewaznie zwykłym kiwnięciem głowy lub pomachaniem, ale kilka osób wstało ,żeby uścisnąc dłoń. Każda się przedstawiła, alejak wiecie poznając tylu nowych ludzi nie jest się w stanie zapamiętać wszystkich imion. Ja zapamiętałam Kennetha, bo to on uratował Felicie przed samobójstwem i był dosyć charakterystyczny. Dobrze zbudowany, kruczoczarne włosy, ciemna karnacja... taka uroda arabska. Jeszcze zapamiętałam Ninę ,drobną brunetkę w okularach, bardzo przestraszoną oraz Haidi hinduską emigrantkę z dwójką dzieci Robem i Katy.
Siedliśmy z Mylesem obok Kateriny, ciągle trzymając się za ręce.
- Mówili coś nowego?- zapytała moja sąsiadka.
- Niestety- odpowiedział Kenneth- ciągle to samo. Mówią, ze jeżeli ktoś jeszcze żyje to nie wiadomo jak długo i żeby modlić się do Boga, bo to chyba jedyna szansa na ocalenie.
- Ciągle mówią o tym.- westchnęła Katerina- Mam już tego dosyć. Zastanawiam się czy przypadkiem nie załapaliśmy jakiejś fali kościelnego radia.- westchnęła i oparła głowę o rękę.
- Spróbujcie dać na 105.9 fm - powiedziałam. To było nasze radio i byłam ciekawa czy w ktoś tam jeszcze został. Jakaś nastolatka wzieła i zaczęła szukać stacji. Jednak słychać było tylko szum.
- Nie odbiera- powiedziała. Jednakpo chwili szum jakby się zmienił.
- Daj głośniej- powiedziałam do niej. Dziewczyna skinęła i zrobiła to o co ją prosiłam. Teraz można było usłyszeć ,że przekazują jakies informacje.
- ...Nie mogę uwierzyć.. ..o ...je! Chowam się....łem, ale trz... st...coraz...niejsze! Boję się!- poznałam ten głos. To Melissa. Biedactwo. Mimo, że tak się nie lubimy ja i tak jej współczuję. Nie życzę nikomu ,żeby przeżywał tego co my... Chodź chwilę... przeciez wszyscy to przeżywają! Coraz bardziej się załamywałam. - Z tego... wied...to...c świata... fbi potwierdza te informacje! NASA też mówi, ze niestety ludzkość sama do tego doprowadziła. Nie wiemy kiedy to się skończy, jednak ja osobiście uwazam, że to nam będzie się ciągnęło w nieskonczoność. Będa mijały godziny a w rzeczywistości to będa sekundy. Niestety... ło.
"A było tak pięknie"- pomyślałam.
- Musimy coś zrobić!- powiedziała Haidi.- Tak bezczynnie nie możemy siedzieć. Moze ruszymy w jakieś poszukiwania innych?- zapytała z nadzieją w głosie. Jakby to było takie proste...
- Nie wiem czy jest sens pchać się w coś takiego..- zaczął niepewnie Myles.- Jednak nie ma też sensu siedzieć w jednym miejscu bezczynnie, bo i tak to koniec.- pierwszy raz widziałam go tak zrezygnowanego i takego... stanowczego.
- Dobra to podzielimy się na dwie grupki.- zaczęła Roxanna. Była to chyba siostra Kateriny, bo były bardzo podobne itak samo władcze tyle, że ta druga była odrobinę młodsza. Poc hwili dowiedzieliśmy się z kim idziemy. Na szczęście byliśmy razem. Oprócz nas była jeszcze starsza pani Felicia, Katerina, Haidi z rodziną, Kenneth, Brody(który był azjatą) oraz z dwoma nastolatkami Febe i Cloe. Wszyscy pożegnali się ze sobą i ruszyliśmy. Raz na jakiś czas czuliśmy mocniejsze zatrzęsienie ziemią. Kilka razy trzeba było pomóc kilku przewróconym osobą. Naprawdę nie jest łatwe chodzenie po trzęsącej się ziemi. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć. Nie mogłam wytrzymac tego łomotu. To właśnie wtedy, kiedy myślałam, ze gorzej być nie może, stało się gorzej. Przed nami ziemia znowu się osunęła, tylko tym razem nie było tak łatwo uciec, ponieważ z tego miejsca zaczęła się wylewać lawa! Teraz myślę, że nic nas nie zdziwi. Biegliśmy razem w drugą stronę. Niestety nie wszystkim dało się uratować. Brody i Febe nie zdążyli uciec. Rozgrzana lawa dosięgła ich i pochłonęła ich w odmęty nieznanego wnętrza ziemi... prawdopodobnie.
Nogi na prawdę już mi odpadały, ale adrenalina podosiła ciśnienie krwi. Bieglismy zwartą grupą. Na samym końcu biegła Cloe, cały czas płacząc po stracie przyjaciółki. Myles popatrzył na mnie wzrokiem, który pytał czy może jej pomóc. Przytaknęłam mu, bo sama o tym myślałam. Mężczyzna wziął dziewczynę na ręce i biegł z nią. Teraz nie robił tego tak szybko, bo dodoatkowy cięzar nie ułatwia biegu. Widziałam, że coś do niej mówił. Myślę, że jej to pomogło, bo przestała płakać. Kenneth postanowił pomóc pani Felici, bo widać było, że coraz bardziej się męczyła. Kobieta podziękowała mu za to, uśmiechając się serdecznie.
Zatrzymaliśmy się obok sklepów z agd. Telewizory na wystawie już nie działały, ale postanowiłam wejść do środka. Niestety było zamknięte.
- Weź to.- powiedziała Haidi podając mi kamień. Wziełam od niej przedmiot i kazałam wszystkim się odsunąć. Rzuciłam z całej siły w szklene drzwi. Na szczęście nie były kuloodporne i od razu rozprysnęły się na kawałki. Musiałam chwilę się zastanowić jak wejść do środka. W tym czasie podszedł do mnie mały Robert i zaoferował pomoc. Bylam mu wdzięczna. Chłopiec zniknął w budynku, jednak nie minęło pięć minut a on był spowrotem z małym radyjkiem. Włączył go. Słychac było tylko szum. Szukalismy jakiej kolwiek stacji radiowej. Niestety nic nie łapało. Jedyne co słyszałam to jakąś jedną stację która grała muzykę.
- Dobra wracajmy do naszego schronu. I tak nie znajdziemy nikogo.- powiedziała Katerina.
Wszyscy zgodzili się na jej propozycję. Ruszyliśmy w stronę schronu. Po naszej "przygodzie" z lawą myślałam, że gorzej być nie może. Jednak się przeliczyłam. Z nieba zaczęły spadać asteroidy. Ale na szczęście nie były wielkie. To był taki deszcz kamieni. Jeżeli wcześniej się bałam, to teraz byłam przerażona do granic możliwości. Chwyciłam Mylesa za rękę.
- Myles boję się.- powiedziałam łapiąc się kurczowo jego ramienia.
- Wiem, mała.- powiedział przytulając mnie do siebie.- Nie ty jedna.
Odczepiliśmy się od siebie ,bo Katerina zaczęła nas wołać. Teraz biegliśmy rozproszeni uciekając przed kamieniami. Po jakiś dwudziestu minutach bylismy na miejscu. Niestety druga połowa ocałałych jeszcze nie wróciła.
- Mam nadzieję, że nic im nie jest.- powiedziała Haidi przygarniając swoje dzieci do siebie.
Wszyscy patrzyli na siebie z posępnymi minami. Każdy myślał o najgorszym. Przypomniało mi się, że niedawno najgorsze dla mnie było to kiedy wypiłam całą kawę, a teraz... Moje myślenie odwórciło się o 180 stopni. I uświadomiłam sobie, że bez kawy da się żyć. Teraz muszę żyć. A raczej PRZEŻYĆ.
Wtuliłam się w Mylesa, bo byłam coraz bardziej przerażona. Teraz to już pogoda zwariowała. Było z 50 stopni, kamienie waliły z nieba i dodatkowo zaczęły bić pioruny. Wszyscy siedzieliśmy w ciszy. Słychać było tylko nasze oddechy i odgłosy pogody. Aż nagle tą ciszę przerwał szum. Wszyscy podskoczyli ze strachu. Szum ,jak można się spodziewać, dochodził z radia. I jednego i drugiego. Odnalazły się fale radiowe.
- ..niec ...dzi...ją piosenka, któ...nieść na duchu....nie...rope Fin...down!- słychać było głos Michelle.- Idealnie ..suje...ia. Żegnajcie.
Słychać było cichy szloch mojej koleżanki z pracy. Sama zaczęłam płakać słysząc piosenkę. Final Coutndown Europe. Tak jakby wiedieli co się dzieje. To końcowe odliczanie. Najbardziej dobijająca rzecz w całej tej gównianej sytuacji. Podniosłam się i postanowiłam, że nie będę siedzieć i czekać aż coś się stanie. Za mną poszła Felicia. Złapała mnie pod rękę.
- Przejdziemy się razem.- powiedziała uśmiechając się do mnie.
Odwdzięczyłam się jej tym samym.- Muszę cię zapytać o jedno czy ty i ten chłopak jesteście razem?
Uśmiechnęłam się przypominając sobie wszystkie wspólne chwile. Nasze pierwsze spotkanie. Kto by pomyślał, że dzień później będzie to k
oniec naszego życia? Na pewno nie ja.
- Szczerze to sama się zastanawiam, ale raczej jesteśmy dobrymi kumplami.- powiedziałam uzmysławiając sobie ,że tak na prawdę to tylko się całowaliśmy się i nic więcej. W końcu nasze emocje wzięły w górę i tyle. Jesteśmy dorośli.
- Wydaje mi się, że mu się podobasz, a on tobie też.- powiedziała staruszka.- Tak dobrze razem wyglądacie.- powiedziała łapiąc się za ręce i przyciągając do swojego ciała.
- Proszę pani... To nie jest takie łatwe. On ma żonę...
- I co z tego? Ile ludzi w dzisiejszych czasach się rozwodzi, albo ma romans. To jest koniec świata, dziecko. Teraz trzeba iść na całość. Nie możecie tak sobie odpuścić. Potem będziecie tego żałować. Ja żałuję, że nie powiedziałąm Arturowi, że go kocham... A on umarł. Pokłóciliśmy się i prawie rozstaliśmy...- powiedziała wybuchjąc płaczem. Przytuliłam ją do siebie.- Byliśmy razem 50 lat- załkała mi w pierś- -a potem moje wnuczki.- Teraz kobieta rozpłakała się na dobre. Próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale było to nie możliwe. Jak mam pocieszyć osobę, która straciła tak wiele....- Dlatego nie psuj tego .- powiedziała.- Wracajmy, źle się czuje.
Wróciłyśmy do schronu. Kiedy tylko kobieta showałą się pod płachtą, zemdlała. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Pani Felicio!- krzyknęła Katerina. Podbiegła do kobiety i zaczęła nią potrząsać.- Pani Felicio! - teraz ocucić próbował ją także Kenneth. Udało się. Kobieta uchyliła lekko oczy i powiedziała "To już czas" i znowu zasnęła, tym razem snem wiecznym.
- Nie!!!!!- krzyknęła Katerina. Rozpłakała się. Były chyba bardzo blisko. Myślę, że to ona dawała nadzieję, była tym pogodnym promyczkiem w naszej grupie. A teraz promyk zgasł. Zaczęlam płakać. Myślę, że wszyscy płakaliśmy. Kennedy objął mnie i razem staliśy tam wtuleni w siebie, płącząc na swoich ramionach. Nie mogliśy przestać. Straciliśmy ją. Pani Felicia... Będzie mi jej brakowało. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy.
"It's the final countdown!" - usłyszeliśmy ten fragment w radiu. Powiedziałąm chłopakowi ,że musimy pogadać.
- Tak?- zapytał ocierając łzę ze swojego policzka.- Co jest Katy?
- Wiesz..- zaczęłam pociągając nosem. Chłopak otarł kciukiem łzę, która mi poleciała popoliczku.- Byłam z Felicią na tym "spacerze" i powiedziała mi...- usłyszeliśmy, że coś wybucha za nami. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam ,że wyrósł kolejny "wulkan" buchający gorącą lawą. Byłam przerażona, ale już nie miałam siły. Na nic. Nie miałam siły biec , a tym bardziej żyć. Było mi już wszystko jedno.
- Myles kocham cię!- krzyknęłam, bo właśnei rozpętało się piekło. Kennedy chwycił mnie za rękę i zaprowadził do schronu, bo teraz z nieba spadały asteroidy tyle, że zamrożone. Dostałam dwoma w przedramię i powiem, że nie było to miłe uczucie. Zauważyłam, że z mojej ręki płynie krew. Musiałam mocno dostać. Teraz to miałam już wszystkiego dość.
- Też cię kocham Anastazjo- powiedział całując mnie namiętnie. - All my love Anastasia, Anastasia. It's may be our last goodbye. You can't save me i'm fading. Blood is on my hands tonight.- zaśpiewał cicho mi do ucha. Przytuliłam się do niego mocno i poczułąm ból. Przenikł przez całe moje ciało. Był straszny. Zaczęłam krzyczeć z bólu. Ale po chwili nie czułam nic. Kompletnie nic. Jedyne co czułam to pustka. Pierwsze odczucie samotność. Potem zapytałam sama siebie co ja tu robię? Ale skąd mam to wiedzieć? Umarłam? Chyba tak? Ale co ja tu robię? Jest życie po śmierci? Przepraszam cię Panie za to, że nie chodziłam do kościoła,ani nie modliłam się. Pójdę do piekła? Zaraz zobaczymy. Boje się, ale wiem, że nie powinnm. To już koniec końcó. Już się nie uwolnię jakąś śmiercią. Mam nadzieję, że reszcie się udało, chodź... Myles! Przecież on się do mnie przytulał, więc musieliśmy razem zginąć. Chyba, że... Nie wiem już sama.
Nagle zaczęło się przejaśniać. Popatrzyłam w tamtą stronę mrużąc oczy. Zobaczyłam jakieś dwie postacie. Ale nie mogłam dostrzec kto to taki. Wytężyłam wzrok lecz to było na nic. Widziałam, ze szli w moją stronę. W takim razie żyję? Czy to sen? Właśnie przecież to wszystko mogło być snem. Usłyszałam w głowie " It's the final countown! The final countdown" . Ta posenka mnie przesladuje. Przeraża, a jednocześnie wzrusza... Coś jest chyba nie tak.
Wytężyłam ponownie wzrok teraz już widziałam obie postacie. Nie mogłąm oczą uwieżyć. Myles i Felicia! Znowu razem na zawsze....