środa, 24 grudnia 2014

Guns N' Christmast

Hejo!
Dawno mnie nie było, weny brak i tak dalej ... No ale naskrobałam coś, takie sranie w banie, beznadzieja i wgl.
W każdym razie , życzę wam Dużo zdrowia szczścia, bla bla bla....;P
Wielu kocertów Slasha i nie tylko , wspaniałych chwil w 2015 i wybuchowego Sylwestra ;)
Nie umiem składac życzeń więc zapraszam ;)
Wiki
p.s. Przepraszam za wszystkie błędy, ale nie chce mi się tego poprawiać ;) Mamy święta!
Happy X- MAS ;)


Trochę bardziej w lewo!- krzyknęłam na Duffa.
- Bardziej się nie da! Zaraz choinka wyjebie okno!- odkrzyknął. Wywróciłam oczami.
- Błagam cię Duffy.- powiedziałam błagalnym głosem.  Właśnie dzisiaj trzeba było ubrać, a co najważniejsze gdzieś położyć choinkę. Tylko, ten dureń Duff, niestety nie jest w stanie zrobić kilku prostych ruchów tak, żeby  było dobrze. Zaczynam na serio się irytować.
-O !-krzyknęłam pod ekscytowana.- Zostaw tutaj! Idealnie! Idealniej się nie dało! Wreszcie.. TAK! -Krzyknęłam uradowana. Męczymy się z tym jakąś hm... godzinę.
- Wreszcie.- krzyknął Duff opadając wyczerpany na kanapę.
- To jeszcze nie koniec mój drogi.- powiedziałam cicho śmiejąc się do przyjaciela.
- Nie?!?- zapytał wystraszony po czym przeciągle jęknął. - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, wredna dziewojo?
- No już nie dramatyzuj tak- zaśmiałam się. - W strojeniu choinki pomoże mi Alder, ale ty... Jesteś najwyższy, więc muszę cię poprosić o...
- ... gwiazdę na czubku?- zapytał uśmiechając się. Pokiwałam głową.- Zawsze to robię. Najprzyjemniejsza rzecz .
McKagan wziął ozdobę ze stołu i bez żadnego problemu, wsadził ją na czubek. Pod wpływem ciężaru, szczyt choinki nieznacznie się opuścił, ale nie chciałam denerwować Duffa, bo na prawdę dzisiaj się wykazał. No i udał mu się ze mną wytrzymać. Za to powinien dostać szóstkę z plusem...
-Hej!- usłyszeliśmy głośne przywitanie Adlera, a potem trzaskanie drzwi.
- Siema!- powiedziałam. Przestałam zwracać już uwagę na ich wkurwiające zachowanie. Miałam dość upominać ich o takie braki w wychowaniu. W końcu oni się już nie zmienią. Podeszłam do Adlerka i pomogłam mu z pudełkami. W środku było tyle bombek... Aż chciało się już nimi ubrać choinkę! Wyciągnęłam jedną, taką dużą i czerwoną z napisem "Drunk X-mas". Zaśmiałam się cicho. Ciekawe kto kupił taką bańkę.
- Nie!- krzyknął zdenerwowany Steven. O mało co nie upuściłam bańki.
- CO?- zapytałam zdziwiona.
- Najpierw lampki.
-Steve... Myślałam, że coś się stało, a ty  mi tu z jakimiś lampkami.
- To jest ważne. Potem ich nie założymy.- uśmiechnęłam się. Strasznie się zaangażował. Ostatnio nie układało się między nami. Te kłótnie... Ale święta zmieniają ludzi i łagodzą konflikty.
Wzięłam od niego lampki i zaczęliśmy nimi ubierać choinkę. Niestety musiałam zmusić biednego Duffa, żeby pomógł nam na samej górze, bo niestety wysocy to my nie jesteśmy.
No i wreszcie mogłam wziąć pijaną bombkę i zawiesić na choince.
- Wiesz to moja bombka.- pochwalił się Duff.
- Sam zrobiłeś? -zapytałam śmiejąc się,z niego, bo był taki dumny z niej.
- Nie..- powiedział zwieszając głowę. Nie wiem dlaczego. Chwyciłam go za ramię i potarłam. Uśmiechnął się z wdzięcznością.- Kupiłem ją z Mirandą.
No i wszystko jasne. Minął miesiąc już od kiedy nie są razem. Duffy próbował już wszystkiego, ale jak widać słabo poszło.
- Oj! Duffy...- powiedziałam i uścisnęłam przyjaciela. Wtulił się w moje ramię, ale nie płakał. Za dużo już stracił łez, żeby po raz kolejny stracić fason. Odsunęłam go odemnie.- Mamy święta, kolego- powiedziałam uśmiechając się.- Mamy się cieszyć! No chodź pomożesz nam.
- Okej- powiedział nie chętnie, ale kiedy tylko zawiesił pierwszą bombkę wkręcił się w to bardziej niż Adler.
Po chwili wszystkie już wisiały na naszej choince. Własćie wtedy usłyszeliśmy głośne schodzenie po schodach. Jak na zawołanie odwróciliśmy się w tamtą stronę. Z góry schodził, jakże cudowny, Steven Tyler.
- A ty co tu?- zapytałam .On tylko uniósł do góry ramiona.
- Przyszedłem do Slasha.- no i ja już wiedziałam o co chodzi. Przejechałam ręką po twarzy, już w pełni zrezygnowania. Jak mógł mi to zrobić? Po raz kolejny? Miałam już dość.
- Na prawdę Steven?- zapytałam wściekła.- Rozmawialiśmy o tym ostatnio...
- No wiem, ale tak nalegał, a ja nie jestem złym człowiekiem... Po za tym święta są! To jak dzień dobroci dla zwierząt.- powiedział radośnie, pokazując, ze jego mózgownica mogła wymyślić coś "ambitnego", po grzaniu.
- Dobra dobra- powiedziałam wyciągając rękę w jego stronę.- Myślę, ze...
- Wiecie ja już pójdę- przerwał mi. Wyraźnie wyczuł ,że jestem wkurwiona.- Faith na mnie czeka. Jak nie przyjdę zaraz to będę spał na podłodze.- powiedział robiąc smutną minę, jakby przypomniał sobie najgorszy koszmar z dzieciństwa. Dobrze mu tak.
Pożegnał się z każdym i wyszedł. Nie chcę się denerwować w święta, powinna panować przyjazna atmosfera, ale ja już widzę ,że to nie realne...
- Wiecie co chłopaki?- powiedziałam do nich. Popatrzyli na mnie ciekawi.- Za raz będę musiała iść na zakupy dokupić wam kilka bubli. Dlatego będziecie musieli iść sprzątnąć tutaj.
No i zbiorowy jęk niezadowolenia. Ja tylko pokazałam im język i zaśmiałam się cicho.
- Ty.. ty..- powiedział Adler, po czym rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać. Po chwili dołączył też Duffiasty. Nie mogłam złapać tchu. Śmiałam się do rozpuku, a oni ze mną. Tarzaliśmy się po podłodze jak jakieś debile. Nasz śmiechy nie były jednak wystarczająco góśne, żeby przebić głos Slasha.
- Zostawcie moją dziewczynę.- szybko się podnieśliśmy. Już nie było zabawnie. Była wręcz grobowa atmosfera. Chłopaki wyczuwali, że jestem zła na Slasha. Wystarczyło na niego popatrzeć. Przekrwione oczy, trzymanie się poręczy, żeby nie spaść... Hera. Znam już go dosyć długo, żeby wiedzieć jak wygląda, po spotkaniu z dobrym starym kumplem.
Szedł powoli w moją stronę. Ja tylko założyłam ręce na piersi i wywróciłam oscentacyjnie oczami ,a kiedy dzieliło nas jakieś 25 centymetrów, ominęłam go i wyszłam z domu, chwytając po drodze torebkę.
Byłam wściekła! Kurewsko wściekła! Mam już go dość!
Jedyną rzeczą ,która w tej sytuacji była dobra, to to ,że mogłam iść kupić prezenty. Została mi Laura, Axl i Steven. Boże co im kupić??
Stevenowi kupię zajebistą koszulkę Kiss i pałeczki do perkusji z narysowanymi płomieniami, które odłożyłam w sklepie. Dla Axla... No tu już jest  problem. Nie mam za dużo kasy, ale może kupię mu tą zieloną bandamkę i płytę Eltona "Ice on Fire", bo niedawno ją wydał, no i Axl na pewno jej nie ma. A dla Laury... Nie znam jej za dobrze. Boże mogłam pogadać z Axlem... Ale chyba kupię jej ten fajny t-shirt , który zreszta sama bym chciała, z Aerosmith...Chodź pewnie będzie się jej źle kojarzył... Hmm...  To może tą sukienkę co widziałam ostatnio na wystawie, taka z ćwiekami na biuście. W sumie jes całkiem ładna i w jej stylu. Ja bym nie mogła jej ubrać, bo... Nie jestem do niej stworzona po prostu.
Okej, czyli jest plan. Pierwszy jest Axl, bo bandamy są trzy sklepy przed muzycznym. Weszłam do sklepu, a tam... Mnóstwo bandam. Boże!! Nie wiedziałam nawet że jest tyle różnych kolorów! Aż szczęka mi opadła z wrażenia. Wybrałam dwie zielone bandamki o kolorze limonki i szmaragdowy. Hehehe.
No to teraz music shop. Aż gęba się cieszy jak wchodzisz do niego. Tyle gitar, perkusji, koszulek, płyt... Kocham takie miejsca.
Wzięłam wszystko co potrzebowałam i wyszłam, bo czas mnie goni. Mimo, ze ten mop mnie wkurwił, to muszę wrócić do domu, bo trzeba gotować. Nie lubię tego.
Nieważne.
Poszłam do sklepu z ciuchami i szybko znalałam sukienkę dla Laury. Wydałam na nią swoje ostatnie oszczędności.. Żal mi było, ale czego się nie robi dla uszczęśliwienia innych. Myślę, że uda się to zrobić większości ludzi w naszym domu.
Kiedy tylko dostałam resztę, wybiegłam ze sklepu, bo zauważyłam ,że już czwarta!
Po jakiś 30 minutach byłam na miejscu, bo po drodze odebrałam ciasto, które Izzy zamówił wczoraj... Mam nadzieję, że nie matam rzadnej niespodzianki...
- Jestem!- krzyknęłam ledwo otwierając drzwi z nadmiaru bagażu.
- Siema!- krzyknął Axl i zaraz do mnie przybiegł, żeby mi pomóc z torbami.
- Weź tą- powiedziałam pokazując na siatkę z prezentem Laury i pudełko z ciastem. - Dziękuję.- powiedziałam uśmiechając się do niego życzliwie. Od kiedy poznał Laurę się trochę zmienił. Oczywiście na lepsze.
- Zanieś to ciasto do lodówki, a ja szybko pójdę spakować prezenty. -kiwnął głową na potwierdzenie, a ja pobiegłam na górę. Wyciągnęłam jakiś papier z pod łóżka i szybko spakowałam wszystko. Efekt nie był zachwycający, ale myślę, że nikt nie zwróci na to uwagi. Szybko napisałam flamastrem, który prezent dla kogo i wrzuciłam je do szafy jak resztę.
Zbiegłam na dół. Czas! Czas! Czas!
Boże coraz go mniej.
Wbiegłam szybko do kuchni, tak, że stojący tam Axl i Izzy, az podszkoczyli ze strachu.
- Mamy pomóc?- zapytali.
Pokiwałam głową i kazałam im zrobić sałatkę. Dostali wszystkie składniki, oraz krótki instruktarz co i jak, po czym zajęli się krojeniem.
Ja szybko chwyciłam indyka.
***** 3 godziny później****
- Skończyliśmy! -krzyknął uradowany Axl. Zasmiałam się cicho. Od trzech godzin robili jedną sałatkę. Najprostrzą na świecie. rawie wszystko było już gotowe zanim zaczęli gotować.
- Gratuluję.- powiedziałam podnosząc się z fotela. Miałam chwilę relaxu, bo indyk się piekł. Niestety nic nie trwa wiecznie ,więc musiałam go wyciągnąć z piekarnika. Kiedy to zrobiłam położyłam go na ślicznym półmisku babci Adlera i polałam sosem. Zaniosłam go na stół, bo oprócz niego wszystko już było. Może i skromnie, ale było. Kilka sałatek, ciasto, indyk, frytki... Tak bardzo amerykańsko.
- Dobra dzieci!-powiedziałam uśmiechając się do wszystkich. - Są wszyscy?
Wszyscy popatrzyli po sobie.
- Niestety nie ma jednej osoby.- powiedział Duff.
- Miranda nie przyjdzie Duffy..- powiedziałam zatroskanym tonem.
- Nie, nie o nią chodzi. Nie ma Slasha.- rzeczywiście ,nie widziałam go od tej akcji rano. W sumie było mi to na rękę, ale już zaczyna sie wigilia, a tego idioty ciągle nie ma.
- Wiecie gdzie może być?- zapytałam. Wszyscy zaprzeczyli.
- Ja go widziałam, idąc tutaj. Szedł wzdłóż Sunset. Był jakiś nieobecny. Powiedziałam mu "Cześć", a on nawet mnie nie zauważył.
- Boże- powiedziałam.- Nie ważne. Poczekamy chwilę. Ale teraz idziemy po prezenty.- powiedziałam wbiegając na górę.
Szybko wyciągnęłam wszystko z szafy i zbiegłam na dół. Byłam pierwsza!
Jeszcze objęłam wzrokiem cały pokój, czy wszystko jest.
Przystrojny stół, jemioła, choinka...
Dobra myślę, ze jest wszystko. Klasnęłam w dłonie i usiadłam na fotelu.
Po chwili słychać ,było tupanie z góry i wszyscy schodzili obładowani paczkami. Zaśmiałam się na widok Izziego obładowanego torbami. Wyglądał jak jakiś wieszak. Zgromił mnie wzrokiem, kiedy zauważył, ze to z niego się śmieję.
- Juz! Już!- słychac było krzyk Stevena.
- Co?- zpaytali wszyscy, po czym uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Pierwsza gwiazdka!- powiedział.
- Ale musimy poczekać na tego idiotę Slasha.- powiedział Axl.
Stevenek wyraźnie się zasmucił, po czym smutny siadł na foteu, oczekując naszego spóźnialskiego.
Oczywiście było mi bardzo szkoda przyjaciela, więc siadłam obok niego i wtuliłam się w jego tors. On objął mnie ramieniem i chwilę trwaiśmy w milczeniu. Po raz pierwszy w domu było cicho, mimo że było nas siedmioro. To co robią święta...
- Ej- przerwał ciszę Steven- A dlaczego mamy jedno nakrycie więcej. Nas będzie przecież osiem.- ta odmiana ,ciekawe co miał z angielskiego.- A jest wszystkiego dziewięć.
- Według chrześcijańskiej tradycji- ciche westchnięcie- zostawia się jedno miejsce wolne dla przypadkowego przechodnia. A niektórzy mówią, ze to dla Jezusa. Każdy ma swoją wersję
- Aaaa! Ma to nawet sens- powiedział Adler uśmiechając się do mnie. Nagle usłyszeliśmy dzwonienie dzwonka.
- Kto to?- zapytałam zdziwiona.
- Przypadkowy przechodzień- powiedział uśmiechnięty Adler, ciesząc się ,że ogarnąło co chodzi.
Uśmiechnęłam sie do niego. I poszłam otworzyć. Kiedy tylko je otworzyłam ujrzałam ...
Mama?zapytałam zdziwiona, wtulając się.- To nie może być prawda.- pwoiedziałam ciągle nie werząc ,że ona tutaj jest.
- A jednak- zaśmiała się cicho.- Widzę ,że czekaliście na mnie. Steven!- krzyknęła kiedy ten wtulił się w nią ,prawie ją tratując.
- Czekaliśmy na takiego jednego jełopa- powiedział Izzy, ale kiedy tylko  zobaczył wzrok mojej mamy...- Przepraszam, ale to prawda.
 Zaśmiałam się cicho i odwróciłam, żeby zamknąć drzwi. Nie było mi to dane, bo zobaczyłam jak wchodzi do domu Slash. Od razu mina mi zżedła i odeszłam jak najdalej od wejśćia.
- Czekaj- pwoiedział ,łapiąc mnie za rękę.
- Nie- powiedziałam wyrywając się.
- Porozmawiajmy.- mówiła łamiącym się głosem. Odwróciłam sie energicznie w jego stronę.
- Nie mamy o czym.- nie zdążyłam odejść kiedy on zlapał mnie za obie rece i przyciągnął do siebie.
- Myślę, że mamy.
- Nienawidzę cię.- powedziałam mu prosto w twarz.
- Dobra nie spodziewałem się tego-  powedział zszokowany.- Ale są dzisiaj święta, czas wybaczania, radości..
- Ty wykorzystałeś już limit mojej donbroci i naiwności- powiedziałam próbując się uwolnić się z jego uścisku.
- Ale niespodziaka ci się podoba?
- Jaka niespodzianka?
- Twoja mama.
- Tak, bardzo- powiedziała spuszczając głowę.- Jestem ci za to wdzięczna, jednak nic to nie zmieni. I tak jesteś pieprzonym sukinsynem.- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy, mam nadzieję, że miałam groźny wzrok.
- Wiem, jestem największą świnią na świecie, ale czy chodź dzisiaj mi wybaczysz?- zapytał z nadzieją w oczach. Westchnęłam cicho.
- Nie- powiedziałam i odeszłam. Zrezygnowany potrząsał głową i po raz kolejny złapał mnie kawałek dalej za ręke. Przyciągnął do siebie tak, ze dzieliło nas kilka milimetrów. Poczułam przyśpieszoe bicie serca, jego ciepły  oddech na mojej skórze, któy zawsze wywoływał u mnie dreszcze, ten zapach... Nie! Katy! tEN PIERDOLONY CHUJ ZAWIÓDŁ CIE PO RAZ KOLEJNY! Nie możesz się tak łatwo dać. Ale...
- Kocham cię najbardziej na świecie.- szepnął mi do ucha.- Patrz jemioła.- powiedział podnosząc wzrok do góry. Spryciarz- pomyślałam- Zaplanował to, chuj jeden.
- No i...- zaczęłam ale nie dane mi było skończyć, bo ten idiota już złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Niestety, zapomniałam się w nim i stawał się on coraz bardziej namiętny.
- Ej idźcie na górę a nie- krzyknął Axl. Odskoczyłam od Slasha.
- Nienawidzę cię .- powiedziałam, lekko się uśmiechając myśląc o tym pocałunku. Odeszłam jak najdalej.- No to co zaczynamy?
Rozdałam każdemu opłatek i składaliśmy sobie życzenia, po czym zasiedliśmy do stołu.
Wigilijny obiad, jak wigilijny obiad. Dużo gadania, śmiechu, brudu, rzucania jedzeniem... Tak Tak wygląda gunsowa gwiazdka. Jednak Saul nie dawał mi spokoju. Co jakiś czas rzucalismy sobie ukradkowe spojrzenia. Nie chciałam, ale poprostu to jest odemnie silniejsze. Mimo wszystko kocham go. Jak cholera. Ale jednocześnie nienawidzę... Jak to jest możliwe?
-Prezenty!- krzyknął Steven, kiedy skończył jeść.- Szybko wstał od stołu i pobiegł do choinki. Chwycił pierwszy z rzegu prezent.- Dla Duffa.
McKagan podszedł do niego i chwycił prezent. Szybkim ruchem otworzył paczuszkę i zobaczył w niej sweter z wielką gitarą na brzuchu. Nacisnął ją delikatnie i zaczęła grać "Merry Christmast". Wszyscy wybuchli śmiechem.
Każdy miał po osiem prezentów,  nie licząc mojej mamy. Ale obiecliśmy, że kupimy jej jutro. Ona oczywiście mówi "nie nie, nie trzeba" Jasne jasne mamo. Ja tam swoje wiem.
Ja dostałam śliczną koszulkę Aerosmith, kilka kaset, bieliznę (ciekawe od kogo xD), plakat Metalliki, reniferową opaske i mały aparat.
Laura była zachwycona sukienką, tak, ze od razu poszła ją przymierzyć. Oczywiście Axl był oczarowany, no ale można się tego było spodziewać, tak sexi sukienka... Jak wróciła widać było, ze jest uszyta idealnie na nią. Świetnie. Axl aż się zaczął ślinić. Dosłownie, moja mama go wytarła serwetką. Ale sie zrobił czerwony...
Reszcie prezenty też przypadły do gustu, niestety czas sprzątać...
- E!- krzyknęła Laura- Nie psujmy nastroju. Jutro się posprząta.
Wszyscy byli zachwyceni pomysłem.
- Mamo, będziesz spać dzisiaj u mnie w pokoju.- powiedziałam prowadząc ją na górę.
- A ty gdzie będziesz spać?- zpaytała uśmiechjąc się do mnie sugestywnie.
- Mamo, nie licz na to, będę spać w dużym pokoju.
- Nie pozwolę na to- powiedział Slash, niczym strażnik Teksasu. Przewróciłam oczami.
- Nie śpię z ludźmi ,któych nienawidzę.
- Ale przecież..- zaczął, jednak uciszyłam go ruchem ręki.
- Nie teraz przy mamie. Porozmawiamy później.- poszedł z opuszczoną głową do siebie.
Weszłysmy do mojego pokoju, szybko ogarnęłam go , to znaczy wsadziłam wszystko do szafy, i poscieliłam łóżko.
- Wybacz nie mamy pościeli, możesz spać w mojej?- zapytałam trochę niezręcznie.
- Jasen, nie ma sprawy, chyba, że ty i Slash....
- MAMO!- powiedziałam śmiejąc się z niej.- Nie masz się czego obawiać.
- Wolę wiedzieć- powiedziała śmiejąc się.- DObra zmykaj mała, bo musicie porozmawiać.
- Ale...
- Rzadnych ale. Idź.
- Dobrze, porozmawiamy jutro. Dziękuję ci za to że jesteś.
- Nie ma za co- powiedziała przytulając się do mnie.- Idź idź!
Poszłam machając jej na dobranoc. Nie chciałam z nim rozmawiać. Stwierdziłam, ze pierdolę ide na dół rozłożyć sofę. Schodziłam po schodach , kiedy ktoś zakrył moje usta swoją dłonią, a drugą chwycił mnie w pasie. Zaczęłam wierzgać nogami, próbowałam sie drzec. Już miałam ugryść go w dłoń kiedy usłyszałam cichy szept. Okazało się ,że to był Axl. Zaciągnął mnie tym sposobem do pokoju Slasha i zamknął za mną drzwi.
- Dzięki!- powiedziałam krzycząc przez drzwi, a potem je kopnęłam- Idiota!
Odwróciłam się w stronę łóżka Slasha. Siedział tam i uśmiechał się do mnie jakbym była jakaś szynką.
- Ej, nie szczerz się do mnie jakbym była jakąś laską z playboya.
- Nie jesteś laską z playboya- powiedział, wstając z łóżka z tym durnym uśmiechem na twarzy.- Jesteś dużo lepsza.- Zarumieniłam się ,ale nie dawałam sobie tego po sobie poznać. Przynajmnije starałam się.
-Wiem, że jestem potworem, największych dupkiem..
- Sukinsynem- uściśliłam.
- ...sukinsynem, ale twoim. Kocham cię nad życie.
- Skoro tak, to dlaczego brałeś?!? Obiecałeś że tego już nie zrobisz.- powiedziałam, a w oczach stanęły mi łzy. Nie będę płakać, nie będę płakać...
- Nie da się tego zrobić od razu. Ale powiem Ci, że się staram. Na prawdę od kiedy jesteśmy razem, biorę mniej. Przyrzekam.
- Wiesz po co taka jestem?- pokiwał przecząco głową.- Bo cię kurwa kocham i boje się stracić kolejną osobę, którą kocham. Zawsze tak jest, ze kiedy kocham kogoś ten ktoś odchodzi. Po prostu...- po policzkach popłynęła mi łza, którą wytarł kciukiem.- boję się.
- Nie masz czego - powiedział przygarniając mnie do siebie. - Już nie będę brał. Obiecuję.
Popatrzyłam na niego.
- Tylko tam mówisz. Przecież wiem, ze tego nie zrobisz!- powiedziałam, a raczej krzyknęłam, wyrywając mu się z uścisku i podchodząc do okna.
- Co ci mam powiedzieć?- zapytał już lekko zirytowany.- Musisz mi zaufać, bo inaczej to nie damy rady.
- Ale ile razy ci już zaufałam, a ty za każdym razem...- powiedziałam odwracając się do niego i znowu lądując w jego uścisku.
- Tym razem dam radę, bo będziesz przy mnie.
- Zawsze jestem przy tobie- powiedziałam.
- Ale teraz będzie lepiej -powiedział całując mnie.
 Oderwałam się od niego
- Ostatni raz.
- Jasne.- powiedział uśmiechając się do mnie.
Merry Christmast!

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 29


Hej!!;)
No i mamy mikołajki ;) Dużo prezentów dostaliście od świętego? ;P No mi zostawił pomysł na rozdział i właśnie to jest prezent ode mnie dla was ;)
No to tyle. Myślę że mi wyszedł ;) Chyba pierwszy raz ;p
No enjoy ;)
Wiki


Wyszłam z tego pierdolonego śmietniska. Serio już z tymi ludźmi nie wytrzymam! I jeszcze dodatkowo Slash...
 Ej, a co z kotem? Kurwa muszę się po niego wrócić. Szef nie będzie zadowolony, ale czasem tak trzeba. Niestety ,albo stety. W moim przypadku to pierwsze, bo gdybym go zostawiła, to nie wiadomo co jeszcze by się mu stało. Chłopaki mogliby go przerobić na jakiś pasztet czy coś.
Wbiegłam szybko do domu i zawołałam kota. Kiedy tylko przyszedł wzięłam go na ręce i udałam się w stronę pracy ,bo za pięć minut mam już tam być. Mam nadzieję, że się nie spóźnię. Nie tym razem bejbi.
Oczywiście byłam punktualnie. To znaczy przekroczyłam drzwi dokładnie o dziewiątej.  Dostałam takiego speeda, że już po minucie byłam gotowa do obsłużenia klientów. Kota zostawiłam w naszej kanciapie. Zostawiłam tam mu wodę. Przeżyje.

////////////Slash\\\\\\\\\\\


Oddaj mi swoją przepaść-
wymoszczę ją snem,
będziesz mi wdzięczny (wdzięczna)
za cztery łapy spadania.

Sprzedaj mi swoją duszę.
Inny się kupiec trafi.

Innego diabła już nie ma.*

-Kurwa co tu tak capi?- zapytałem drapiąc się w swoją czuprynę. Delikatnie otworzyłem oczy. Jednak po chwili znowu je zamknąłem, bo kurwa, kto włączył tą pierdoloną lampę?
- Katy! - krzyknąłem. Pewnie to ona postanowiła mnie obudzić zapalając to głupie światło. Ale wokół wszędzie głucha cisza. Otworzyłem oczy szeroko i syknąłem z bólu. Chyba wiecie jak to jest, kiedy otwierasz oczy, a tu nagle jebut światłem w oczyska, jak jakiś pierdolony laser . Przetarłem oczy i rozglądnąłem się w okół. Hm... To miejsce jest jakieś znajome... Ale na pewno nie jest to mój ani Katy pokój. Więc co ja tu do cholery robię? Albo lepiej gdzie ja do cholery jestem?
Mały stolik, sofa i jakaś szafa. Jedno malutkie piwniczne okno  i drzwi jak w laboratorium. Cały pokój był sterylnie biały. Przerażało mnie to. W kącie zauważyłem jakieś lusterko. Od razu podbiegłem w tamtą stronę, bo czułem, że muszę się obejrzeć.
Chwyciłem szkło w obie ręce i nie potrafiłem uwieżyć w to co widzę. Moja twarz, była cała we krwi. Co ja kurwa robiłem ?!? Przecież... to nie możliwe. Dokładnie się obejrzałem. Podotykałem miejsca, z których  wypływała krew... Ale... Jak to jest kurwa możliwe? Gdzie reszta? Co robiliśmy takiego, że ja tu jestem? I to sam? Tacy przyjaciele?
A może to hera? Może ten koleś mi sprzedał jakieś lewactwo. A przecież wydałem 150 dolców! Kurwa jego jebana mać! Tak do cholery nie może być! Klient kupuje, klient wymaga. Chodź i tak to jest... Eh... Może przestanę wreszcie zajmować się tym co zrobiłem, tym co było, a zajmę się tym jak do chuja pana z tą się wydostać! Łatwiej by było gdyby był ktoś ze mną. Na przykład taka moja Katy. Ona na pewno by coś wymyśliła, a nie stała i użalała się nad sobą.
Rozglądnąłem się ponownie po całym pomieszczeniu. Nic na pierwszy rzut oka nie ma. Ej tak wgl to dlaczego nie otworzyłem drzwi? Za dużo się naoglądałem horrorów, żeby wiedzieć, że to byłoby zbyt dziwne gdyby były otwarte... Jednak zaryzykuje. Cicho podszedłem do drzwi. Wręcz na palcach. Powoli przysunąłem rękę w stronę klamki. Delikatnie nacisnąłem klamkę i popchnąłem. Ani drgnie. Zacząłem walić i próbować wywarzyć drzwi. Nic. Wkurwiłem się na maksa! No sorry. Mam jakąś tam siłę w moich ramionach, w końcu gitarzysta, nie? No to pcham i nic. Zrezygnowany przejechałem ręką po drzwiach, zahaczając o klamkę. Odsunąłem się, a drzwi tak po prostu ustąpiły. Uderzyłem się ręką w czoło. Jakim trzeba być debilem... Wystarczyło pociągnąć! Ja pierdziele! Tylko Saul Hudson... Nie ważne.
Postanowiłem rozejrzeć się po pomieszczeniu z drugiej strony drzwi. Nie spodziewałem się ujrzeć tam niczego nad zwyczajnego. No i się rozczarowałem. Leżał tutaj Duff i chrapał jakby nigdy nic. A kurde byliśmy w jakimś LABORATORIUM! Wszędzie sterylnie. Białe ściany, metalowe meble... Horror kurwa!
Tutaj, tak samo jak w pierwszym pomieszczeniu, była szafka i stół. Ale tym razem na stoliku, było jakieś małe zawiniątko. Może później zobaczę co to. Na razie...
-McKagan!- krzyknąłem do ucha przyjacielowi, kopiąc go wcześniej w bok.
- Ał! Który to taki dureń?- powiedział otwierając oczy i przeciągając się. Po chwili zauważył, gdzie się znajduje.- Ej, kurwa, co to ?- zapytał patrząc na mnie pytającym wzrokiem.
- A skąd do chuja pana mam wiedzieć?- zapytałem go jak idiotę.
- Ej, ale ja tak serio się pytam? Nie mam ochoty na jakieś durne zabawy. A do tego- podrapał się po głowie.- Łeb mi tak napierdala, że ja nie wiem, czy długo wytrzymam.
- Stary! SKĄD DO KURWY NĘDZY MAM TO WIEDZIEĆ! Sam przed chwilą ogarnąłem, że nie wiem co to za miejsce. Ale cieszę się,że jednak nie jestem sam.
Duff chwilę się zadumał po czym kiwnął głową na zawiniątko na stole.
- A to?- zapytał. Podszedłem do stolika i popatrzyłem na to "coś".
- Hmm..- powiedziałem łapiąc się za brodę i odwracając do przyjaciela.- Boję się.
Popatrzył na mnie jak na debila. Chwilę tak staliśmy w bezruchu, aż on się poddał i podszedł do stołu. 1:0 dla mnie skurwysyny!
Wziął to ze stołu jakby nic nie ważyło. Mam nadzieję, że to nie jakaś pierdolona bomba... Ta myśl mnie tak nagle naszła i kurwa serio mam nadzieję, że to nie to. Chodź w sumie bomba byłaby cięższa. Tak przypuszczam...
Odwinął pakunek. Uśmiechnął się do siebie. Potem popatrzył na mnie z wypisaną ulgą na twarzy. Nie byłem do końca pewny o co mu chodzi i popatrzyłem na niego zdziwiony. Wyciągnął w moją stronę ręce z tym czymś.
- Tylko klucz.- powiedział z ulgą wypisaną na twarzy. Uśmiechnąłem się. Kamień spadł mi z serca. To nie bomba! Przez chwilę na serio zaczynałem wątpić.
-No to co z nim robimy?- zapytałem.
- Hm... Myślę, że jedyną rzeczą jaką musimy zrobić jest otworzenie tamtych drzwi.- wskazał wyżej wymienione drzwi palcem. Wcześniej ich jakoś nie zauważyłem, a to dziwne, bo wyraźnie się odcinały od reszty pokoju. A mianowicie były brązowe... a może pomarańczowe? Nie za bardzo wiem ,który z tych kolorów bardziej pasuje.
- Prowadź.- powiedziałem. Duff przewrócił oczami, myśląc zapewne jaki ze mnie jebany tchórz, ale wiecie co? W dupie to mam!
- Cykor.- powiedział idąc w stronę drzwi. Chyba chciał powiedzieć to dużo ciszej, ale mu nie wyszło.
- Że co?- zapytałem.
- Mówię,że jesteś CYKOREM!- wyraźnie wykrzyczał mi to prosto w twarz.
- Ah tak.-powiedziałem i uderzyłem go w twarz. Czy wcześniej mówiłem, że mam to gdzieś? Widocznie jednak tak nie jest.
Odepchnął mnie od siebie zdenerwowany.
- Ej! Stary co z tobą kurwa?- zapytał zdenerwowany. Potrząsnąłem głową.
- Przepraszam.- powiedziałem- To chyba przez tą na serio DZIWNĄ sytuację. Nie rozumiem co my tutaj kurwa robimy, ani co się tutaj do cholery dzieje!- ukryłem twarz w dłoniach. McKagan objął mnie ramieniem i poklepał po plecach mówiąc, że wszystko będzie dobrze... Czyli tak muszą się czuć dziewczyny. Hm... To kłamstwo z jego ust i te czułości w sumie są dobre. Ale łatwo zmanipulować człowieka.
- Dzięki.- powiedziałem odsuwając się od niego. Mimo wszystko czułem się dosyć nie swojo, kiedy on mnie tak obejmował.. - Może spróbujmy otworzyć te drzwi.- zaproponwałem. Wyciągnąłem z jego zimnych rąk klucz i od razu poszedłem w stronę drzwi. Trzeba sprawdzić teorię Duffa. Wsadziłem klucz do zamka. Przekręciłem i coś chrzęstnęło. Delikatnie je popchnąłem. Otworzyły się ukazując wielką nicość.

////////////Katy\\\\\\\\\\\\\

Popatrzyłam na kalendarz wiszący w sklepie. Dzisiejsza data była zakreślona czerwonym pisakiem, co oznaczało DZIEŃ WYPŁATY! Mój ulubiony w całym miesiącu.Myślę, że nikt nie jest zaskoczony z tego powodu i nie głowi się, dlaczego akurat ten dzień.
 Po skończonej pracy, jak na pożądnego pracownika przystało, poszłam do biura szefa.
- Dobry wieczór- powiedziałam, zamykając za sobą delikatnie drzwi.
- O Katy, miło cię widzieć.- powiedział, uśmiechając się do mnie promiennie.- Właśnie podpisuję twój czek.
- To bardzo miło z pana strony.- powiedziałam. No wiecie, Dzień Wypłaty, trzeba być miłym.
Wyciągnął w moją stronę świstek papieru. Z wielkim uśmiechem na twarzy chwyciłam go i dziękując wyszłam z pomieszczenia. Dopiero wtedy popatrzyłam na czek. Aż otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. 1600 dolarów?!? Ale, kurwa za co!?! No to... O mój boże! Jak bardzo cudowny ten dzień może być?
Miałam nadzieję, że może być lepszy. Tak, nadzieja jest matką głupich.
Ubrałam szybko swoją kurtkę, wzięłam kota i rzucając lakoniczne "Do widzenia", gdzieś w przestrzeń, bo mój szef prawdopodobnie tego nawet nie słyszał, wyszłam z budynku.
Nie przeszłam więcej niż 10 metrów, a znów poczułam tą nie przyjemną samotność, która nie towarzyszyła ludziom w LA. Byłam samotna, gdy w okół było tylu ludzi, tyle samochodów... Jednak ja czułam, że coś, a raczej ktoś mnie obserwuje. A jeżeli nie to, to przynajmiej śledzi. Chodź po zastanowieniu ta druga wizja wydaje się  gorsza.
Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nie był on spowodowany chłodem, bo aktualnie było jakieś 19 stopni na plusie. Coś nie dawało mi spokoju. Coś przez co czułam się tak nieswojo. Nawet Spokój, ciągle wiercił się niespokojnie na moich rękach. Zaczęłam się nerwowo rozglądać w boki. Kiedy nic podejrzanego nie rzuciło mi się w oczy, postanowiłam jeszcze na wszelki wypadek odwrócić się w tył.

On.


Stał przy latarni, wyraźnie obserwując każdy mój krok. Tak samo jak wczoraj, dokładnie tak samo. Teraz już byłam pewna, dlaczego tak się czułam nieswojo. Przyśpieszyłam kroku. Spokój jakby wyczuł, że jestem zdenerwowana i zaczął lizać mnie po palcach, próbując tym uspokoić mnie. Niestety muszę powiedzieć, że nie pomogło mi to ani trochę, a wręcz pogorszyło sprawę.
Teraz już prawie biegłam, co jakiś czas wbiegając w kogoś przypadkowo. Za każdym razem kiedy tak się działo, odskakiwałam od tej osoby z przerażeniem, wpadając na drugą, a następnie przepraszając obie i biegnąc dalej. Musieli mnie wziąć za prawdziwą świruskę. Ja pewnie tak bym pomyślała o osobie ,która nie wiedzieć czemu wbiega na innych ludzi i jeszcze jest tak przestraszona jakby dopiero co zobaczyła ducha... Chodź może właśnie tak jest?
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ciągle oglądając się za siebie biegłam w stronę domu i na szczęście, bez większych problemów dotarłam do środka. Zdyszana oparłam się o drzwi, zaraz po tym jak weszłam do środka. Wypuściłam kota z rąk, po czym, z braku sił osunęłam się po drzwiach zwijając się w kulkę i chowając twarz w dłoniach.
Poczułam jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy. Łzy ulgi? Może strachu? Szczęścia? Obaw? Sama już nie wiem, dlaczego zaczęłam płakać, jednak poczułam się dużo lepiej. Z każdą kroplą spływającą po moim policzku czułam to coraz większy spokój. Po chwili poczułam chwytanie za ramiona. Przestraszona podniosłam do góry głowę i krzyknęłam.



*frag. wiersza W.Szymborskiej "Prospekt"